Potrafię żyć bez mediów

Mówi Tomasz Wardyński, adwokat – Tylko po co? – pyta Ewa Usowicz

Publikacja: 24.05.2010 04:35

Potrafię żyć bez mediów

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

[b]Rz: Panie mecenasie, kiedy książę Monako przyjeżdża do Polski?[/b]

[b]Tomasz Wardyński:[/b] Nie zostało to jeszcze ustalone, pewnie nie wcześniej niż po wyborach.

[b]Jak to się stało, że wspólnik jednej z największych polskich kancelarii został ostatnio honorowym konsulem Monako, a wcześniej honorowym doradcą prawnym ambasadora królowej brytyjskiej w Polsce?[/b]

Przypadkiem. Na konsula honorowego Monako polecił mnie mój przyjaciel, który pełni tę funkcję w Wiedniu. Doradzanie zaś ambasadorowi królowej brytyjskiej to efekt procesu, który miała w Polsce duża brytyjska firma farmaceutyczna. Prowadziłem tę sprawę jeszcze jako młody adwokat pracujący w zespole adwokackim. Zostałem wtedy zarekomendowany przez przedstawiciela tej firmy ambasadzie Zjednoczonego Królestwa.

[b]I teraz przy kancelarii prowadzi pan konsulat?[/b]

Nie zajmuję się sprawami konsularnymi, bo nie mamy w Polsce zbyt wielu obywateli Księstwa Monako, których problemy wymagałyby pomocy konsula. Moja funkcja ogranicza się do wspomagania integracji środowisk gospodarczych oraz kulturalnych Monako i Polski oraz pomocy w organizowaniu wizyt oficjalnych.

[b]Czy to prawda, że wielu klientów pozyskuje pan przy okazji kontaktów towarzyskich?[/b]

To mylny pogląd. Są dwa źródła pozyskiwania klientów. Pierwsze to klienci dobrze obsłużeni, którzy potem nie tylko sami do nas wracają, ale i polecają innym. Mamy sporo takich zaprzyjaźnionych firm. Drugie – to polecenie nas przez kolegów adwokatów.

[b]Nie wiem, jak udziela się pan towarzysko, ale medialnie – prawie wcale. To pan jest głównodowodzącym kancelarii Wardyński i Wspólnicy, ale widać tylko tych ostatnich.[/b]

Uważam, że pojawianie się w mediach jest niewskazane, a nawet szkodliwe. Cechą adwokata jest przecież dyskrecja. Nie potrafię zrozumieć kolegów, którzy występują w tzw. prasie kolorowej. Kreowanie wizerunku gwiazdy kojarzy się z wszechwiedzą i skutecznością. Jest próbą pozazawodowej promocji własnej osoby. Gwiazdorstwo może ponadto prowokować wydawanie decyzji sprzecznych z interesem klientów. Ja potrafię żyć bez mediów.

[b]Tylko po co? Przecież media to nie tylko promowanie się w kolorowych gazetach, ale też, tak jak na naszych łamach, eksperckie wypowiedzi prawników, którzy odnoszą się do konkretnych zagadnień prawnych.[/b]

Oczywiście – i to robią świetnie inni prawnicy z naszej kancelarii. Cieszę się, że są w tej mierze rozpoznawalni.

[b]A może ten medialny niebyt wynika z tego, że obawia się pan o bezpieczeństwo swoje i rodziny?[/b]

Nigdy o tym nie myślałem. Choć niewątpliwie nadmierna obecność w mediach powoduje aktywność rozmaitych charakteropatów.

[b]Jak to się stało, że kancelaria, którą zakładał pan wspólnie z mec. Wiesławem Szczepińskim, została drugą co do wielkości firmą prawniczą?[/b]

Z Wiesławem Szczepińskim znamy się i przyjaźnimy od 1976 r. – razem odbywaliśmy aplikację, a potem pracowaliśmy we wspomnianym już zespole adwokackim. W okresie transformacji ustrojowej potrzebne okazały się większe zespoły prawnicze, złożone z fachowców różnych specjalizacji – rozpoczęła się m.in. obsługa dużych prywatyzacji. Trzeba było szukać kompetentnych ludzi wśród znajomych i w ten sposób powstała kancelaria.

[b]Pamięta pan pierwszą ważną sprawę, którą prowadziliście?[/b]

Tak. Była to jedna z pierwszych pięciu prywatyzacji. Dotyczyła firmy Tonsil zajmującej się produkcją sprzętu nagłaśniającego.

[b]Trudno było przestawić się na działanie w warunkach wolnego rynku?[/b]

Rzeczywiście, sposób pracy prawników musiał się zmienić, bo bardzo zmieniło się otoczenie gospodarcze. Wcześniej zupełnie inaczej pojmowany był chociażby konflikt interesów – zdarzało się, że adwokaci z tego samego zespołu występowali w tej samej sprawie po przeciwnych stronach. Teraz to nie do pomyślenia.

Podpatrywaliśmy wtedy zagraniczne wzorce. Ja często bywałem w Anglii, gdzie miałem nie tylko rodzinę, ale i przyjaźnie zawodowe. Obserwowałem tamtejsze rozwiązania. Wszyscy się wtedy uczyliśmy. Jeśli chodzi o tradycyjną adwokaturę, to mieliśmy świetnych nauczycieli – Tadeusza de Virion, Tomasza Bartczaka, Czesława Jaworskiego. Transformacja systemu wymagała szybkiego zdobycia umiejętności obsługi przedsiębiorców. Ci, którzy pierwsi nauczyli się działania w warunkach wolnorynkowych, wygrali.

[b]Miał pan wtedy jakiś plan rozwoju kancelarii? Czy w ogóle jest pan człowiekiem, który planuje?[/b]

Myślałem, co będzie za pięć – dziesięć lat, jak zmieni się rynek. Teraz też o tym myślę, bo nie ma ucieczki przed rozwojem. Jednak sukcesywny rozwój kancelarii, począwszy od lat 80., wynikał z ciągłego odpowiadania na potrzeby klientów. Dlatego powstawały kolejne specjalizacje w naszej firmie, zatrudnialiśmy nowych prawników. I to się nie zmienia – wkrótce otwieramy dział praktyki TMT, czyli zajmujący się sprawami z zakresu telekomunikacji, mediów i nowych technologii.

[b]Dlaczego założył pan oddział kancelarii w Brukseli?[/b]

Po to, by firma mogła skutecznie reprezentować klientów w postępowaniach z udziałem Komisji Europejskiej lub przed Komisją Europejską. Poza tym obowiązywanie w Polsce prawa europejskiego, w kontekście właściwości Trybunału Sprawiedliwości UE i w odniesieniu do spraw naszych klientów, wymaga naszego uczestnictwa w europejskim środowisku prawniczym.

[b]Czy to prawda, że 70 proc. waszych klientów to klienci zagraniczni?[/b]

Firma rozpoczęła swoją działalność i mogła się rozwinąć głównie ze względu na napływ inwestycji zagranicznych – dlatego duża część klienteli pochodziła i pochodzi spoza Polski. Dzisiaj trudno powiedzieć, czy jest to akurat 70 proc., ponieważ wiele inwestycji, choć są własnością holdingów zagranicznych, z biegiem czasu uległo swoistej polonizacji. Ich kadra zarządzająca jest w zasadzie w stu procentach polska.

[b]Sporo u pana tych nowych przedsięwzięć. Może dlatego słyszałam od innych adwokatów opinie: mecenas Wardyński to już w zasadzie nie adwokat, ale raczej menedżer/przedsiębiorca. Czy taka ocena pana boli?[/b]

Nie bolą mnie niesprecyzowane opinie na mój temat. Siłą rzeczy uczestniczenie w zarządzaniu firmą zajmuje dużo mojego czasu zawodowego, ale na pewno niecały. Nadzoruję wiele spraw.

[b]Zarządza pan kancelarią twardą ręką?[/b]

Nie zarządzam sam – działamy kolektywnie. Nie wierzę w skuteczność pokrzykiwania na pracowników, ale uważam, że musi istnieć odpowiednia dyscyplina pracy. U nas jest ona zinstytucjonalizowana. Mamy spisane reguły postępowania w naszej firmie.

[b]Podobno jesteście państwo jedyną kancelarią, w której wspólnicy podlegają gruntownym okresowym ocenom, tzw. 360 stopni. Jak to wygląda?[/b]

Rzeczywiście, praca wszystkich naszych prawników i pracowników podlega ocenie. Każda osoba oceniana jest raz w roku przez inne – po trzy z każdego poziomu kompetencyjnego firmy, czyli zarówno przez swoich szefów, jak i współpracowników oraz podwładnych.

[b]Za zawaloną sprawę traci się pracę?[/b]

Nie, przecież każdemu może się to zdarzyć. Jest to jednak odnotowywane. Chodzi o to, by zaniedbania się nie powtarzały. Oceniamy naszych pracowników również dlatego, że sporo inwestujemy w ich rozwój, szkolenia – począwszy od specjalistycznej wiedzy, a na umiejętnościach z dziedziny komunikacji czy kontaktów z klientami skończywszy.

[b]Bywa, że z kancelarii odchodzą ludzie, którzy pracowali u pana całe lata – ostatnio mec. Marcin Radwan-Röhrenschef. Z jakiego powodu?[/b]

Zwykle dlatego, że chcą pracować na własny rachunek. Ale bywa i tak, że mamy różne zdania o pewnych sprawach, inne temperamenty.

[b]Zdarza się panu rozstać w gniewie?[/b]

Nie zawsze chemia między ludźmi jest sprzyjająca, wtedy nie warto razem pracować. Jednak fakt, że ktoś odchodzi, nie oznacza, że zrywamy kontakt – często dalej współpracujemy.

[b]Największy rozłam w kancelarii nastąpił w 2003 r. Odeszli główni wspólnicy – mec. Wierciński i Kwieciński wraz z częścią zespołu. Uznał pan to za brak lojalności?[/b]

To nie jest kwestia lojalności. Wychodzę z założenia, że jak się przychodzi na przyjęcie, to każdy ma prawo z niego wyjść, kiedy mu się podoba. Wspólna praca ma sens tylko wtedy, kiedy ludzie chcą ze sobą współpracować, znajdują wspólny język. Zresztą w wypadku akurat tego odejścia wspólników okazało się to zbawienne z ekonomicznego punktu widzenia. Przypomnę, że to był trudny rok dla rynku prawniczego, trzeba było ciąć koszty.

[b]Próbuje pan zatrzymywać tych, którzy odchodzą?[/b]

Nie.

[b]Kto może zostać pana wspólnikiem?[/b]

Decydują o tym zarówno kompetencje, jak i cechy charakteru danej osoby. Uważam np., że prawnik powinien mieć w sobie odpowiednie pokłady pokory, bez tego przegrywa się sprawy. Prawnicy, którzy u nas pracują, mają stawiane cele – ci, którzy je dobrze realizują, wspinają się wyżej.

[b]Na jakiej zasadzie ustalane jest wynagrodzenie wspólników?[/b]

To stały udział w zyskach kancelarii.

[b]A jeśli jeden wspólnik potrafi lepiej pozyskiwać klientów niż inny?[/b]

Około 10 – 15 proc. wynagrodzenia to gratyfikacja za przyczynianie się do rozwoju firmy, realizację budżetu.

[b]Nie jest to za mała część wynagrodzenia, aby móc liczyć na odpowiednią aktywność wspólnika?[/b]

Uważam, że jest wystarczająca. Podział zysku w kancelariach to i tak dość konfliktogenna płaszczyzna.

[b]Czy wspólnicy znają nawzajem swoje udziały w zysku?[/b]

Tak.

[b]Czy wspólnikiem zarządzającym powinna być, tak jak u państwa, przez lata ta sama osoba?[/b]

Rzeczywiście, od sześciu lat funkcję tę pełni mec. Stefan Jacyno, który świetnie sprawuje nadzór nad finansami kancelarii. Nie jest to jednak funkcja dożywotnia, rotacja jest potrzebna choćby po to, aby dany prawnik nie oddalił się zanadto od wykonywanego zawodu.

[b]Skoro mowa o zawodzie – dlaczego jest pan zwolennikiem połączenia profesji adwokata i radcy prawnego? Większość adwokatów jest przeciwna.[/b]

Nie rozumiem dlaczego. Uważam, że to w tej chwili jedyne rozwiązanie, które zapewni siłę i efektywność funkcjonowania adwokatury jako jednej z instytucji składających się na system wymiaru sprawiedliwości. Podział na adwokatów i radców prawnych, wywodzący się jeszcze z komunizmu, jest obecnie niezrozumiały i archaiczny. Pamiętajmy, że w demokracji parlamentarnej siła organizacji mierzona jest m.in. liczbą członków i zaufaniem społecznym, jakie się w niej pokłada. To zaufanie jest swoistego rodzaju mandatem dla całego zawodu.

Uważam też, że istnienie dwóch odrębnych samorządów jest nieczytelne dla społeczeństwa i nie sprzyja budowaniu zaufania do zawodu. Poza tym w sytuacji, w której o prawach i wolnościach obywateli w coraz szerszym zakresie rozstrzyga się na forum europejskim i międzynarodowym, potrzebny jest silny głos jednolitej reprezentacji polskiego środowiska prawniczego.

[b]Rz: Panie mecenasie, kiedy książę Monako przyjeżdża do Polski?[/b]

[b]Tomasz Wardyński:[/b] Nie zostało to jeszcze ustalone, pewnie nie wcześniej niż po wyborach.

Pozostało 98% artykułu
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ministerstwo Efektywności Rządu. Jak poradzi sobie Elon Musk?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Państwo zdemontuje się samo
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Powrotu do kompromisu aborcyjnego nie będzie
Opinie Prawne
Isański, Kozłowski: Wielka mistyfikacja - przepisizm zamiast praw
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Nie mnóżmy strażników sztucznej inteligencji
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje