Kiedy przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, sędzia Sylwester Marciniak pod koniec ubiegłego roku zwrócił uwagę na konsekwencje, jakie mogą wyniknąć z nieuznawania Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN w procesie wyborczym, wybuchła burza. Sygnalizującemu próbowano przypiąć łatkę „funkcjonariusza partyjnego”, dezawuując jego ostrzeżenie.
Czytaj więcej
Wybory prezydenckie odbędą się 18 maja - zapowiedział Szymon Hołownia, marszałek Sejmu. Wpływa to oczywiście na cały tegoroczny kalendarz wyborczy.
Szarża Marciniaka szybko została przykryta jałowym politycznie i zagmatwanym prawnie sporem, w którym nic nie jest oczywiste, a wszystkie interpretacje mają swoje mocne uzasadnienie. Autorytety prawnicze podzieliły się w ocenach, widząc w oświadczeniu sędziego zarówno histerię, jak i rzeczywiste ostrzeżenie.
Wybory prezydenckie w oczach Marciniaka i PKW. Czego obawia się Hołownia?
Szymon Hołownia podzielił w środę obawy Marciniaka, podnosząc, jako druga osoba w państwie, że tkwienie w samouspokajającym przekonaniu, że wszystko jest w porządku, może być zgubne. Ponowił konkretne rozwiązania legislacyjne, co jest słuszne, choć między intencjami a pomysłem istnieje spory rozdźwięk.
W Polsce od dziewięciu lat żyjemy w przekonaniu, że wszystkie problemy wokół sądów da się jakoś rozwiązać – orzeczeniami TSUE, interpretacjami, opiniami czy uchwałami. Problem w tym, że nad wszystkim unosi się kurz politycznej bitwy, w efekcie czego problemy nie rozwiązują się, lecz bardziej komplikują. Żadne zaklęcia nie pomagają. Przedwyborcze zamieszanie wokół Izby Kontroli Nadzwyczajnej może być tylko nieistotną anomalią, ale czy przy tak ostrym sporze politycznym ktoś jest w stanie dać gwarancję, że tak rzeczywiście będzie? Bo wychodzi on daleko poza jakąkolwiek formułę prawną.