Minister sprawiedliwości przegrał spór z Mateuszem Morawieckim o polskie weto podczas szczytu w Brukseli, a teraz się miota. Ogłosił, że z koalicji nie wystąpi, ale zbuduje swoisty ruch oporu przeciwko postanowieniom szczytu, które zaakceptowała polska dyplomacja.
Już zapowiedział, że będzie przeciwny ratyfikacji w Sejmie decyzji o zasobach własnych UE, a ta jest podstawą aktywacji Funduszu Odbudowy. Chce też zaskarżyć i do polskiego, i do unijnego Trybunału rozporządzenie, które powiązało fundusze UE z praworządnością.
Czytaj też: Sondaż: Zbigniew Ziobro musi odejść z rządu
Działania ministra są nie tylko niekonsekwentne. Przypominają szarżę Don Kichota na wiatraki. Bo nawet gdyby Zbigniew Ziobro przekonał większość posłów do swoich racji, to i tak już nie cofnie rozporządzenia, za którym opowiedziały się wszystkie kraje UE, w tym Polska. A zapowiedź głosowania przeciwko ratyfikacji decyzji Funduszu Odbudowy w Sejmie to głos przeciw miliardom, na które czekają polskie firmy i samorządy. Mechanizm zostanie. Również deklaracja skierowania wniosku do Trybunału Konstytucyjnego jest pozbawiona mocy sprawczej.
Nawet gdyby TK uznał racje Ziobry, jego werdykt nie ma żadnego przełożenia na instytucje UE. Jedynym skutkiem byłoby uderzenie w Mateusza Morawieckiego. Bo wyrok o niekonstytucyjności rozporządzenia mógłby być podstawą do napisania wniosku o postawienie premiera przed Trybunałem Stanu. To on ponosi odpowiedzialność za wynegocjowanie i przyjęcie tych rozwiązań prawnych. Pytanie tylko, czy takiego scenariusza na pewno chce minister Ziobro. Groźba TS to oręż używany przeciwko największym politycznym wrogom. Sam pomysł sięgnięcia po takie rozwiązanie oznaczać może brak woli politycznej współpracy. To paradoksalna sytuacja.