Politycy, samorządowcy, ba nawet ostatnio i naukowcy czy prawnicy przyzwyczaili nas do dyskursu politycznego, którego temperatura już dawno daleko jest nomen omen od pokojowej. Taka jest też funkcja tych sporów. Taka jest również rzeczywistość debaty w Europie i na całym świecie. Przyjęliśmy, że politykom można w takich dyskusjach więcej, a jednocześnie nie tylko sądy krajowe, ale i międzynarodowe trybunały jasno wskazują, że i ochrona polityków jest węższa, nie mogą oni liczyć na obronę w takim zakresie jak zwykły Kowalski. Rzecz jednak w tym, że debata publiczna w Polsce w sprawach „mających publiczne znaczenie" („matters of public interest", „question d'interet general") czy też będących przedmiotem „dyskusji o sprawach budzących publiczne zatroskanie" („discussion of matters of public concern") objęła poza wskazanymi funkcjonariuszami publicznymi (prezydentem, posłami, ministrami) brutalne ataki na policjantów, strażników granicznych czy żołnierzy, a także formacje, w których służą (por. sprawa Thorgeir Thorgeirson vs. Islandia, orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 25 czerwca 1992 r.). Takie zachowania w sferze publicznej są precedensem, złym precedensem.