Parytety: spółki, które mają 40 proc. pań w zarządach zostaną rozwiązane

Notowane na giełdzie spółki, które nie mają 40 proc. pań w zarządach, zostaną rozwiązane – zadeklarował minister sprawiedliwości Morgan Johansson.

Aktualizacja: 07.06.2015 14:30 Publikacja: 07.06.2015 00:01

Parytety: spółki, które mają 40 proc. pań w zarządach zostaną rozwiązane

Foto: www.sxc.hu

Potem jednak z groźby się częściowo wycofał, mówiąc, że płacenie grzywny również może być skutecznym instrumentem zwalczania nierówności.

Sankcje mają być drastyczne: co najmniej ćwierć miliona koron grzywny. Albo będą też proporcjonalne do obrotów spółki. Im większa firma, tym większa kara.

Według rządu w Sztokholmie udział pań w zarządach nie zmienił się radykalnie w ciągu ostatnich lat. Kobiety zaś od dawna stanowią większość, która zdobywa dyplomy wyższych uczelni i zajmuje jedną trzecią stanowisk szefów. Z tego względu, jeżeli do przyszłego roku zarządy nie będą się składały z 40 proc. pań, zostanie przedłożony projekt ustawy o implementacji limitów. Minister sprawiedliwości punktuje, że prace nad ustawą już ruszyły.

Zapowiedź ministra sprawiedliwości spotkała się z ostrą krytyką. Uznano to za zamach na prawo własności i za mało właściwą strategię wykorzystania kwalifikacji pań. Przewodnicząca kobiet Umiarkowanej Partii Koalicyjnej Annicka Engblom o mało się nie upadła z wrażenia, kiedy usłyszała o groźbie likwidacji spółek. Wystąpienie ministra nazwała „komunistycznymi manierami". Drastyczna metoda wymuszania poprzez mandaty lub konfiskacje ani nie licuje z państwem demokracji, ani nie służy równości – oceniła.

Mówi się jednak, że w tym roku może nastąpić efekt ketchupu i udział kobiet w zarządach wzrośnie do 30 proc. Wiele dużych spółek bowiem już się przejęło tym, co w ubiegłym roku zapowiedział w swoim exposé premier Stefan Löfven. Podkreślił on wówczas, że feministyczna polityka wymaga 40-proc. obecności pań w zarządach. Jeśli nie, to rozwiąże się to ustawą. Już wcześniej jako lider socjaldemokratów określał, że uplasowanie pań w zarządach to sprawa „moralności, ekonomii i racjonalności".

Temat parytetów pań przewija się na politycznej scenie od wielu lat.

Gdy kilkanaście lat temu konieczność wprowadzenia parytetów zapowiadała minister równości Margareta Winberg, to coś w spółkach drgnęło, po czym udział pań w zarządach utrzymywał się na tym samym poziomie. Potem wręcz zmalał. To zainspirowało ówczesnego ministra finansów Andersa Borga z centroprawicowego rządu do zapowiedzi wprowadzenia limitów. Wiosną ubiegłego roku odbyła się kolejna intensywna debata o równouprawnieniu w zarządach. Osiągnęła apogeum, gdy przewodniczący szwedzkiej konfederacji przedsiębiorców powiedział, że panie są nieobecne, bo nie mają odpowiednich kwalifikacji.

W efekcie eskalacji debaty kolegium zajmujące się kierowaniem spółkami ruszyło z rozmowami, jak firmy mogą spowodować równiejszy podział płci. Równouprawnienie w biznesie uczyniono przedmiotem kwestii rozpatrywanej na walnych zgromadzeniach spółek. Będą one musiały teraz raportować, w jaki sposób zwiększają pluralizm w zarządach. Jeżeli nie będą w stanie zdać relacji, to muszą się z tego wytłumaczyć. Kolegium rekomendowało również, by właściciele i komitety wyborcze spółek dokonywali rocznych analiz i weryfikowali, czy nie zaszła potrzeba dalszych działań w przyspieszeniu procesu równouprawnienia.

Czerwono-zielony rząd w Sztokholmie chwali równouprawnione zarządy firm. Oprócz tego, że są ideologicznie poprawne i równowaga płci powoduje większe zaangażowanie członków zarządu w jego prace, przekłada się to także na opłacalność. Według różnych raportów równouprawnione firmy osiągają wyższe zyski z akcji i z kapitału, szybciej się rozwijają i są bardziej wytrzymałe na konkurencję w porównaniu z innymi firmami.

W dyskurs wdała się Umiarkowana Partia Koalicyjna w regionie Norra Älvsborg. Zadała sobie pytanie, co było najpierw. Czy to panie wpłynęły korzystnie na profit danej spółki, czy to firmy, które prosperują, wykazują tendencje do obsadzania nimi rad i zarządów w większej mierze niż inni aktorzy na rynku. Z tego względu moderaci z Norra Älvsborg chcą zbadać, czy ze stricte ekonomicznego punktu widzenia warto wprowadzić mechanizmy kwot w zarządach, skoro proces równościowy ma ślimacze tempo.

Jak przyznają, są niechętni implementacji parytetów. Jednocześnie powołują się na to, że parytety w zarządach większych firm wprowadziła już dziewięć lat temu Norwegia. Także w Holandii, Włoszech i we Francji i Niemczech pracuje się nad tym, by zwiększyć udział kobiet w spółkach notowanych na giełdzie. W propozycji o kontyngentach najgorsze jest to, że władza wkracza w sferę postępowania według poprawnych politycznie paradygmatów. Czym to się skończy, gdy decydent wyobraża sobie, że mógłby rozwiązywać organizacje czy też związki zawodowe, jeżeli nie odpowiadają one preferencjom władzy – pyta Johan Norberg, historyk idei. I stawia tu kwestię bynajmniej niewydającą się sylogizmem: jeżeli kobieta była liderką socjaldemokracji jedynie przez cztery lata na 126 lat istnienia tej partii, to czy należy zlikwidować tę formację? Władza również ingeruje w kwestię urlopu rodzicielskiego, który też po części zabarwiły parytety. Dwa miesiące przysługują tylko ojcu. Od dawna rozważa się też, by urlop podzielić po równo. By tata zajął się i dzieckiem, i domem w tym samym stopniu co matka. W różnych badaniach mierzy się nawet wkład ojców w prace domowe. Mają oni bowiem odkurzać tyle razy w tygodniu, ile matki. By było po równo.

Autorka jest dziennikarką, wieloletnią korespondentką „Rzeczpospolitej" w Szwecji

Opinie Prawne
Michał Bieniak: Przepisy Apteka dla Aptekarza – estońskie nauki dla Polski
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Reforma SN, czyli budowa na spalonej ziemi
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy Adam Bodnar odsłonił już wszystkie karty w sprawie tzw. neosędziów?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd, weryfikując tzw. neosędziów, sporo ryzykuje
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Deregulacyjne pospolite ruszenie