Umowa o pracę jest umową cywilnoprawną! Dowodzi tego treść art. 300 kodeksu pracy, który w sprawach nieunormowanych przepisami prawa pracy nakazuje do stosunku pracy stosować odpowiednio... przepisy kodeksu cywilnego. Historycznie rzecz ujmując, umowa o pracę wywodzi się wprost z cywilnoprawnej umowy najmu, takiej samej, jaką stosujemy do mieszkania, tylko że przedmiotem najmu jest praca człowieka, a nie lokal. Czynszem jest wynagrodzenie, wynajmującym – pracownik, a najemcą pracodawca (dawniej fabrykant czy właściciel ziemski). Niebędący właścicielami kapitału ani ziemi ludzie od dawna najmowali się do pracy. Dlatego do dziś używa się potocznie sformułowań praca najemna czy pracownik najemny. Stosunek pracy oczywiście różni się od innych umów cywilnoprawnych (od zlecenia czy umowy o dzieło). W swej naturze ma jednak charakter wzajemnego dwustronnego zobowiązania: coś za coś, dla którego nie wymyślono od czasów starożytnego Rzymu lepszej metody niż cywilistyczna, chyba że mówimy o pracy przymusowej.
Wolność za Napoleona
W Kodeksie Napoleona z 1804 roku były tylko dwa przepisy mówiące o stosunku pracy. Art. 1780 definiował najem pracy, a art. 1781 zakazywał najmowania się do pracy na całe życie. Mówiąc współczesnym językiem, zabraniał zawierania umowy na czas nieokreślony (sic!). 200 lat temu było to oczywiste i zrozumiałe, ponieważ praca przez całe życie na rzecz jednego „pracodawcy" kojarzyła się nierozerwalnie z niewolnictwem lub w najlepszym razie z poddaństwem, a Kodeks Napoleona był normatywną eksklamacją wolności, równości i braterstwa. Zakaz najmowania się na całe życie uwalniał od uzależnienia od jednego pracodawcy. Historia zatoczyła jednak szeroki krąg i dziś art. 1781 wydaje nam się niezrozumiałym anachronizmem, a zamiast niego mamy szereg przepisów doprowadzających umowy terminowe do związania się (maksymalnie po 33 miesiącach) z jednym pracodawcą na całe życie. Jeśli przyjrzymy się, co kryje się w definicji umowy o pracę, i pomyślimy, że można na całe życie (czas nieokreślony) wziąć na siebie zobowiązanie do „wykonywania pracy określonego rodzaju na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem oraz w miejscu i czasie wyznaczonym przez pracodawcę", a wszystko to w zamian za „zatrudnianie za wynagrodzeniem", to trzeba sobie zdać sprawę, że stosunek pracy jest zobowiązaniem bardzo ograniczającym swobodę decydowania o własnym losie. Oto w zamian za pensję godzimy się robić to, co nam każą, tak jak nam każą, tam, gdzie nam każą, i wtedy, kiedy nam każą, a wszystkie owoce naszej pracy są własnością pracodawcy. Najgorsza cecha stosunku pracy nie jest wpisana w jej definicję, ale godzimy się także robić to z tym, z kim nam każą. Wszak to pracodawca dobiera nam współpracowników oraz każe obsługiwać klientów.
Przy takim podejściu umowa cywilnoprawna (zlecenie, dzieło) jawi nam się jako oaza wolności. Nie ma w niej bowiem kierowania postępowaniem pracownika. Wszystko to co jest przedmiotem polecenia służbowego w stosunku pracy, w umowie cywilnoprawnej jest przedmiotem wzajemnych uzgodnień stron.
Jeśli dobrze zinterpretowałem przepisy, to dlaczego, drogi Czytelniku, masz wrażenie, że jest odwrotnie, niż napisałem? Dlaczego to umowy cywilnoprawne nazywane są śmieciowymi?
Eliminacja nadużyć
Często są ukrytym za niewłaściwą nazwą stosunkiem pracy, w którym pracodawca wywiązuje się jedynie z jednego z dwóch zobowiązań – wynagradzania (dalekiego od godziwego). Nie wywiązuje się natomiast z drugiego zobowiązania, jakim jest zatrudnianie. Pod pojęciem zatrudniania mieści się organizowanie procesu pracy, zapewnianie bezpiecznych warunków pracy, udzielanie urlopów, ustalanie rozkładu czasu pracy, odprowadzanie składek i zaliczki na podatek dochodowy i sto innych drobnych czynności, które czynią pracę pracownika bardziej beztroską, by mógł się skupić na swoich zadaniach.