Obserwując kolejne organizowane przez prawników kongresy (o coraz większej skali), owacyjne witanie przez nich przy różnych okazjach prof. Andrzeja Rzeplińskiego, ich życzliwe otwarcie na często dramatyczne apele prof. Małgorzaty Gersdorf czy też prof. Adama Strzembosza, ktoś może się zastanawiać – o co im tak naprawdę chodzi.
Można odpowiedzieć, że o praworządność, poszanowanie sądów i utrwalonych reguł konstytucyjnych. Problem jednak w tym, że łatwo tę odpowiedź można podważyć i wykpić dzięki retorycznym zwrotom, w rodzaju: „Praworządność? Dobre sobie! Gdzież tam ci pazerni adwokaci, przemądrzali radcowie i niesprawiedliwi sędziowie mogą przejmować się takimi wyższymi wartościami!". I skoro w tej narracji najprostsza odpowiedź odpada, poszukiwana jest alternatywna. Prawnikom zatem w takiej wersji chodzi tylko o „ochronę swoich interesów", o wyartykułowanie frustracji spowodowanych oderwaniem od wpływów i zleceń, czy też o utrwalanie patologicznych układów i „korporacyjną solidarność". I rzecz jasna, za głosami w obronie praworządności stoi tylko i wyłącznie brutalna polityka.