Równo 90 lat temu Tadeusz Boy-Żeleński opublikował „Brązowników" – książkę, która powstała z przekory. Była reakcją na komentarze, że w swoich esejach traktuje Mickiewicza z niewystarczającym nabożeństwem. Bo przecież wieszcz wieszczył, a zatem powinien być „pomnikiem z brązu". Od tamtej pory wszystko się zmieniło, łącznie z ustrojem (dwa razy) i granicami, ale jedno pozostaje niezmienne. Brązownictwo polskie ma się doskonale.
Obserwowaliśmy to po Noblu dla Wisławy Szymborskiej, widzimy i teraz. Te tony lukru, to podlizywanie się. Każdy, kto śmie zakwestionować dogmat o nieomylności i genialności Olgi Tokarczuk, jest trollem (najprawdopodobniej pisowskim). „Gazeta Wyborcza" opublikowała nawet wybór odpowiednich wypowiedzi publicystów, którzy w ów dogmat nie wierzą i odważyli się skrytykować pisarkę. Nawet jeśli te cytaty czasem przekraczają granice tego, co byłbym skłonny akceptować, to cóż z tego? Każdy, kto zabiera głos w debacie publicznej i prezentuje wyraziste poglądy, powinien się liczyć z takimi konsekwencjami. Tak jest wszędzie, ale nie u nas. U nas przed noblistką i innymi autorytetami należy padać na kolana.