W ośrodku wypoczynkowym, do którego kilkadziesiąt lat temu przyjeżdżała rodzina Kurskich, znajdował się basen. Kiedy tylko mały Jacek go zobaczył, natychmiast się rozebrał, i biegnąc, krzyczał na całe gardło: „Ludzie! Patrzcie, jak skaczę!”. Tę anegdotę opowiadał co prawda nie główny bohater, ale jego brat, Jarosław, ale co do jej prawdziwości nie może być chyba sporu. Głównie dlatego, że podobnych basenów, skoków i okrzyków było w życiu Jacka Kurskiego całe mnóstwo. Łącznie z najbardziej spektakularnym – skokiem na główkę do publicznego kąpieliska przy Woronicza.
Jacek Kurski to jedna z tych postaci życia publicznego, które aż proszą się, żeby odczytać je w kategoriach psychoanalitycznych. Odwołanego w weekend prezesa TVP trudno bowiem nie uznać za ego polskiej prawicy. Nie tylko dlatego, że jego osobiste ego nadmuchało się podczas kilkuletniej kadencji do rozmiarów przedwojennego zeppelina. Kurski, z racji swojego charakteru, mentalności i pełnionej funkcji, ulokował się idealnie pomiędzy podświadomością obozu dobrej zmiany a jego nadświadomością. W połowie drogi między tym, jak ta formacja (w jej szerokim, nie tylko politycznym rozumieniu) chciałaby być postrzegana, jakie są jej wyobrażenia na własny temat, a nienazywanymi wprost, ukrywanymi w cieniu zbiorowej podświadomości uczuciami i instynktami.
Przeczytaj także komentarz Michała Szułdrzyńskiego: Prezes upokarza prezydenta
Basen, do którego, jak to ma w zwyczaju, Jacek Kurski wskoczył, skupiając na sobie uwagę wszystkich dookoła, okazał się tym razem pusty. Dlatego nie ma dziś nic łatwiejszego niż uczynienie go kozłem ofiarnym. A może był on po prostu wyrazicielem stanu ducha polskiej prawicy? Prawicy, która już nawet nie powtórzyła manewru „teraz, k…, my”, a wystarczyło jej „nareszcie nie, k…, wy”. To prawda, telewizją kierował nie inżynier, ale rolnik dusz, dbający przede wszystkim o dostarczenie w terminie odpowiedniej liczby kwintali zboża, pardon, głosów. Ale może jest też tak, że Kurski orał, zamiast konstruować, bo takie a nie inne miał narzędzia? Bo taką długość miały okołopisowskie ławki, taką moc sprawczą sympatyzujące z władzą intelektualne środowiska, takie a nie inne emocje panowały w szeregach dobrej zmiany. Zamiast wołać teraz „ludzie, patrzcie, jak się rozwalił!”, lepiej zastanowić się, dlaczego dno, na którym wylądował Jacek Kurski, okazało się jednak nie tak bardzo wysuszone.