Pracowite wakacje prawicy

Polacy boją się monowładzy. Dlatego prawdopodobna przegrana Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich da PiS większe szanse na niezły wynik w wyborach parlamentarnych – pisze publicysta

Aktualizacja: 26.06.2009 05:59 Publikacja: 26.06.2009 03:50

Pracowite wakacje prawicy

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

Zwycięzców się nie sądzi. Dlatego politycy PO po wyborach do europarlamentu, które de facto okazały się plebiscytem na popularność rządu Tuska i sprawdzeniem możliwości politycznych, jakie drzemią w pisowskiej opozycji, mogą pojechać na spokojne wakacje, a administracja – zająć się rządzeniem i nowelizacją budżetu. Sęk w tym, że zdecydowane zwycięstwo Platformy sprawiło, iż politycy obecnej ekipy zaczęli dzielić już kolejną skórę na niedźwiedziu. Zaczęli rozmyślać i planować, jak przemeblować własne szeregi, kiedy to Donald Tusk w końcu zostanie prezydentem Polski.

[srodtytul]Koronacja Tuska[/srodtytul]

Dlatego wicepremier Grzegorz Schetyna zamiast martwić się o nasze bezpieczeństwo, rozpoczął festiwal układania politycznych puzzli w szeregach własnej formacji. I wyszło mu, że Tusk mógłby być i prezydentem RP, i pozostać jednocześnie szefem partii. A on, Schetyna, miałby w tej układance (co nie zostało wprost wyartykułowane, ale jest oczywiste) zostać premierem. Jak widać, czasami bogowie zwycięzcom odbierają także rozum.

To nic, że pomysł z Tuskiem prezydentem i Tuskiem szefem PO jest najpewniej niekonstytucyjny. To nic, że wielkość polityka po tym poznajemy, iż – kiedy nawet zostaje prezydentem z ramienia konkretnej partii – w chwili objęcia rządu zrzuca gorset partyjnego żołnierza. To nic, że dziś PO krytykuje za podobną praktykę Lecha Kaczyńskiego, którego postrzega i określa mianem prezydenta pisowskiego. Różnica ma bowiem polegać na tym, że Platforma mówi otwarcie, iż Tusk będzie prezydentem tylko jej wyborców.

Jak widać, PO pobiera tu lekcje od PSL, które też wprost mówi, że w agencjach państwowych, którymi zarządza, zatrudnia członków swoich rodzin i znajomych. I to nic w końcu, że przykładowo Barack Obama, kiedy został prezydentem z ramienia Partii Demokratycznej, nie zawahał się, by sięgnąć także po ludzi z Partii Republikańskiej. W Polsce jak na razie, na co wskazuje praktyka, prezydent nie jest partyjnym żołnierzem. A przynajmniej nie powinien nim być.

Jasne, że w naszej praktyce jest zła zasada, iż partia zwycięska bierze wszystko, więc i pomysł Schetyny nie powinien zasadniczo dziwić. Tyle że jak tak dalej pójdzie, to nie powinniśmy się zdziwić za bardzo, kiedy Platforma zaproponuje, aby Tusk został także prymasem Polski.

Na szczęście dla obywateli i państwa (a na nieszczęście dla partii) żywioł demokracji ma to do siebie, że w pył obraca partyjne układanki. I to najczęściej w sytuacjach, kiedy rządzący sądzą, że nie ma dla nich politycznej alternatywy. A tak myśli dziś PO, rozpisując scenariusz kolejnych wyborów na swoją korzyść. Tyle że kryzys gospodarczy dopiero do naszych drzwi zapuka. I to będzie prawdziwy test nie tylko na skuteczność platformerskiego PR, ale także na polityczną skuteczność ekipy Tuska.

[srodtytul]Poskromienie Ziobry[/srodtytul]

O wakacjach mogą zapomnieć politycy PiS – na czele z Jarosławem Kaczyńskim. Partia Kaczyńskich po przegranych wyborach znalazła się na politycznym i ideologicznym wirażu. I wiele znaków na niebie i ziemi mówi, że z tego wirażu, jeśli wyjdzie, to co najmniej poobijana. Czy to oznacza, że marzenie Jarosława Kaczyńskiego, by wrócić do władzy w 2011 roku, można odesłać na śmietnik historii?

Po pierwsze Kaczyńscy przegrali kolejne wybory. To sprawia, że w partii wrze. Kaczyński próbuje zatykać dziury w tym wrzącym partyjnym czajniku. Poskromienie, a po prawdzie upokorzenie Zbigniewa Ziobry, którego prezes odesłał na korepetycje z angielskiego za próbę głośnego rozliczenia kampanii, było banalnie proste. Ziobro bez PiS nic nie znaczy. I on o tym doskonale wie. Każda podróba samodzielnego budowania jakiejś inicjatywy skończyłaby się dla niego klęską. Dlatego podkulił ogon i – miejmy nadzieję – dziś uczy się angielskiego.

Z tych samych powodów – niemocy politycznej – pisowcem nadal czuje się Ludwik Dorn, choć z partii został wywalony. Kaczyński jest też gotów przełknąć kolejną gorzką pigułkę powyborczą – czyli to, że z klubem żegna się posłanka Mirosława Masłowska, oskarżając Joachima Brudzińskiego, iż zarządza szczecińskim PiS jak „prywatnym folwarkiem”. Jednak ceną za wykruszanie się nielojalnych posłów jest spójność PiS i niekwestionowane przywództwo prezesa. A to dla Jarosława Kaczyńskiego rzecz najcenniejsza.

Kłopot w tym, że PiS zbyt często traci posłów. Wyborcy w końcu muszą zadać sobie pytanie: skoro odeszli z partii Marek Jurek i Kazimierz Michał Ujazdowski, skoro odeszli Paweł Zalewski i Jerzy Polaczek, a Dorn został wyrzucony, to może jednak ten Kaczyński nie jest samym dobrem?

Może jest tak, że Kaczyński jest rodzajem dyktatora, który nadal rządzi partią, dlatego że „zabija” swoich kolejnych politycznych rywali i krytyków? Innymi słowy: może ten genialny strateg Jarosław Kaczyński się myli, skoro przegrywa kolejne wybory, a to jego wewnątrzpartyjni krytycy, którzy odchodzą z PiS, mają rację?

Po drugie jest prawdą, że PiS rządzi po prawej stronie sceny politycznej. Na prawo od partii braci Kaczyńskich jest już tylko ściana. Tyle że pisowska hegemonia na radykalnej prawicy ma swoją cenę – odstrasza od PiS wyborców centrowych. Jarosław Kaczyński w zakończonej kampanii wyciągnął wszystkie wielkie działa, jakie trzymał w swym politycznym arsenale.

Straszył Polaków Niemcami, którzy – gdy nie będziemy walić pięścią w stół, jak wtórował mu Michał Kamiński – zawieszą swoją flagę nad Szczecinem. Grzmiał, że Niemcy chcą rewidować historię, obarczając inne narody – w tym także Polaków – za Holokaust. Podważał patriotyzm Róży Thun, która miałaby niby dbać o jakieś obce interesy. Oskarżał w końcu media, że nie tylko atakują zaciekle PiS, ale też znajdują się na usługach obcych i wrogich Polsce właścicieli.

[srodtytul]Teatr Kaczyńskiego[/srodtytul]

Krótko mówiąc: Jarosław Kaczyński wyciągnął wszystkie armaty, do których obsługi mógł zaciągnąć prawicowy elektorat. I okazało się, że w czasie tej mobilizacji, gdyż przecież wróg u bram, może liczyć na około 27 proc. głosów.

Tym samym PiS chyba na dobre zraziło do siebie wyborców centrowych i niezdecydowanych. A tych jest w Polsce wciąż najwięcej. I wygrywają ci, którzy zdobędą ich poparcie. Ponadto kampania wyborcza ma to do siebie, że w jej trakcie opadają polityczne maski, a objawiają się rzeczywiste twarze polityków.

Doskonale pamiętamy, jak Jarosław Kaczyński na kongresie w Nowej Hucie kajał się za swój polityczny radykalizm, jak prosił o wyrozumiałość dla siebie i partii całe grupy społeczne i media, jak w końcu mówił: „przepraszam”. Pamiętamy, jak prezes łagodził swój wizerunek, otaczając się „trzema aniołkami”, które promowały pisowską odmianę polityki miłości. I wszystko to poszło w gwizdek.

[wyimek]Dziś Platforma Obywatelska mówi otwarcie, iż Tusk będzie prezydentem tylko jej wyborców. Nie powinniśmy się dziwić, kiedy niebawem PO zaproponuje, aby został także prymasem Polski[/wyimek]

Dziś jest już bowiem jasne, że mea culpa Kaczyńskiego była tylko wyrachowaną grą polityczną. Ale wiemy też, że wyborcy nie dali się na ten pisowski teatr nabrać. A to oznacza, że PiS potrafi mobilizować radykalną prawicę, odstraszając zarazem od siebie wyborców umiarkowanych. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko jednocześnie.

A to, po trzecie, zła wróżba dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dziś ponad 60 proc. badanych źle ocenia jego działalność. Co więcej, PiS ma lepsze notowania niż głowa państwa. Sam prezydent chyba już nie wierzy, że może mu się udać obronić urząd. Zresztą sytuacja, w której – przy sprzyjających gwiazdach – Polską znów mieliby rządzić bracia Kaczyńscy, jest nie do powtórzenia. Cuda nie zdarzają się dwa razy.

Ale, paradoksalnie, przegrana Lecha w wyborach prezydenckich stwarza większe szanse na lepszy wynik PiS w wyborach parlamentarnych. A może się tak stać, gdyż boimy się monowładzy – tak w wydaniu pisowskim, jak i platformerskim. Dlatego, trzymając się tej logiki, ewentualne zwycięstwo Tuska w wyborach prezydenckich osłabi szanse PO na reelekcję w wyborach parlamentarnych. Władza jednopartyjna to kiepski projekt dla Polski. I to akurat wiemy.

[srodtytul]Alternatywa Jurka[/srodtytul]

Tak czy inaczej prawicowa hegemonia w polskiej polityce zdaje się niepodważalna. Lewica jest słaba, rozbita i skłócona. Bez pomysłu na siebie, nie mówiąc już o pomysłach na kraj. Platforma wciąż ma wiatr w żaglach, ale w świecie naszpikowanym ryzykiem, gdzie kataklizmy spadają na kraje i społeczeństwa z najmniej spodziewanej strony i w najmniej spodziewanej chwili, żaden rząd nie może się czuć bezpieczny.

PiS z kolei rządzi i dzieli na radykalnej prawicy. By wygrywać, musi się przesunąć do politycznego centrum. Czy jednak wtedy twardy elektorat braci Kaczyńskich nie poczuje się zdradzony i nie zacznie szukać politycznej alternatywy choćby w partii Marka Jurka? I czy z drugiej strony jest w ogóle możliwe, by wyborca centrowy dał jeszcze wiarę, że łagodna i racjonalna, a nie pieniacka i fobiczna wersja Jarosława Kaczyńskiego jest realna? To pytanie, na które muszą odpowiedzieć sobie i politycy PiS, i sam prezes. Wakacje więc zapowiadają się im pracowite.

Faktem jest natomiast, że dziś wyborcy jak powietrza szukają dla PO alternatywy. Oddanie całej władzy – i prezydenckiej, i premierowskiej – w ręce Platformy jest ostatnią rzeczą, o której Polacy marzą. Po 20 latach demokratycznych doświadczeń przekonaliśmy się na własnej skórze, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. To bodaj jedyna lekcja, jaką przerobiliśmy starannie.

[i]Autor jest filozofem i publicystą[/i]

Zwycięzców się nie sądzi. Dlatego politycy PO po wyborach do europarlamentu, które de facto okazały się plebiscytem na popularność rządu Tuska i sprawdzeniem możliwości politycznych, jakie drzemią w pisowskiej opozycji, mogą pojechać na spokojne wakacje, a administracja – zająć się rządzeniem i nowelizacją budżetu. Sęk w tym, że zdecydowane zwycięstwo Platformy sprawiło, iż politycy obecnej ekipy zaczęli dzielić już kolejną skórę na niedźwiedziu. Zaczęli rozmyślać i planować, jak przemeblować własne szeregi, kiedy to Donald Tusk w końcu zostanie prezydentem Polski.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Jak uwolnić Andrzeja Poczobuta? Musimy zacząć działać
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa Ukraina–USA, czyli jak nie stracić własnego kraju