Lewicowy rok liturgiczny

Tęskni za kultem i rytuałami. Ma swoje święta, swoich męczenników, zbiór ksiąg objawionych i proroków wieszczących rychłe osiągnięcie ziemi obiecanej. Kto? Polska lewica, która praktykuje, ale nie wierzy – pisze filozof i publicysta

Aktualizacja: 28.06.2009 18:23 Publikacja: 28.06.2009 18:15

Bogdan Dziobkowski

Bogdan Dziobkowski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

Pochmurne sobotnie popołudnie. Przez centrum Warszawy sunie w kierunku Sejmu kilkusetosobowy, barwny korowód. Jego uczestnicy powiewają tęczowymi flagami, niosą transparenty z hasłami wzywającymi do zalegalizowania związków partnerskich, skandują: „Nie ma wolności bez równości”. Dobiegająca z towarzyszących pochodowi platform głośna muzyka potęguje atmosferę radosnej zabawy. W tłumie widać znane twarze. Wśród nich jest m.in. Joanna Senyszyn z SLD. To maszeruje polska lewica.

 

 

Warszawska Parada Równości, które w tym roku odbyła się już po raz ósmy, na trwałe wpisała się w ukształtowany w ostatnich latach swoisty lewicowy rok liturgiczny. Najważniejsze jego elementy to, obok wspomnianej parady, odbywające się 8 marca manify i pierwszomajowe pochody. Lewica próbuje też wykreować swoich świętych. Obecnie kandydatką do wyniesienia na ołtarze jest znana męczennica Barbara Blida. W drugą rocznicę śmierci byłej posłanki SLD przed domem jej rzekomego oprawcy Zbigniewa Ziobry demonstrowała grupa wrażliwej młodzieży. Na razie była nieliczna, ale z pewnością w kolejnych latach będzie ich więcej.

Gdy dodamy do tego proroków wieszczących rychłe osiągnięcie przez ludzkość socjalistycznej ziemi obiecanej (Slavoj Žižek) i zbiór świętych ksiąg zawierających niepodlegające dyskusji prawdy objawione (dzieła Marksa, Engelsa i Lenina), to otrzymamy ateistyczną quasi-religię.

Nawiasem mówiąc, w tym współczesnym lewicowym zamiłowaniu do rytuałów, proroków i dogmatów nie ma nic dziwnego. Tęsknota za kultem religijnym towarzyszy tej formacji ideowej od bardzo dawna. Dobrze to widać w Moskwie na placu Czerwonym, który był tym dla komunistów, czym dla chrześcijan plac św. Piotra w Rzymie: miejscem świętym.

Tyle tylko, że za tradycyjną lewicową obrzędowością kryła się żarliwa wiara w objawioną w pismach klasyków marksizmu prawdę, że zmieniając warunki materialnej egzystencji człowieka, zmieniamy jednocześnie jego świadomość. A co stoi za obrzędami współczesnej polskiej lewicy?

 

 

W wywiadzie opublikowanym 18 kwietnia 2009 r. w „Rzeczpospolitej” pani prof. Magdalena Środa, mówiąc o polskim katolicyzmie, zarzuciła mu „deklaratywną religijność”. Zjawisko to scharakteryzowała następująco: „Moralność, według Kościoła, sprowadza się do regularnego uczestniczenia w mszy oraz deklaracji, że aborcja jest zła. Teraz deklaracje wzbogaciły się o potępienie zapłodnienia in vitro. Katolicyzm w Polsce nie przekłada się również na wzajemną życzliwość i pomoc, a co dopiero mówić o miłości bliźniego”.

Rzeczywiście, część osób, które deklarują przynależność do Kościoła katolickiego ani nie realizuje w codziennym życiu chrześcijańskich wartości, ani nie jest szczególnie przywiązana do chrześcijańskiej metafizyki. Taka religijność bez aksjologii i ontologii sprowadza się jedynie do przestrzegania pewnych rytuałów: chrzczenia dzieci, zawierania ślubów konkordatowych, święcenia żywności w Wielką Sobotę oraz do czysto werbalnych zapewnień, że jest się osobą wierzącą.

Jednak zjawisko „deklaratywnej religijności” występuje nie tylko wśród katolików. Sądzę, że analogiczną postawę prezentują obecnie środowiska, które określają się jako lewicowe. Parafrazując wypowiedź pani prof. Środy, można powiedzieć, że lewicowość, według polskiej lewicy, sprowadza się do regularnego uczestniczenia w manifach, pochodach pierwszomajowych czy paradach równości oraz deklaracji, że w aborcji nie ma nic złego. Teraz deklaracje wzbogaciły się o potępienie homofobii. Lewicowość w Polsce nie przekłada się również na wrażliwość społeczną, a co dopiero mówić o wysuwaniu projektów, które będą niwelowały rozwarstwienie dochodów.

Skupiona na celebrowaniu obrzędów polska lewica w ogóle nie przykłada wagi do problemów ekonomicznych. A lewicowość bez zainteresowania ekonomicznymi podstawami bytu jednostek jest jak religia bez metafizyki. Staje się swoją własną karykaturą.

Wprawdzie dzieła klasyków marksizmu wciąż są traktowane w kręgach współczesnej lewicy jak święte księgi, ale ani się ich nie analizuje, ani nawet nie przyjmuje zaproponowanego w nich sposobu postrzegania rzeczywistości.

Najważniejsze przykazanie, które zostawił swym następcom Karol Marks, mówi, że to byt kształtuje świadomości. Engels skomentował je w następujący sposób: „ludzie muszą przede wszystkim jeść, pić, mieć mieszkanie i odzież, zanim będą mogli się zajmować polityką, nauką, sztuką, religią itd.”. Tego typu perspektywa jest zupełnie obca polskiej lewicy, która najwyraźniej uznała, że to obrzędy, a nie stosunki gospodarcze, kształtują świadomość społeczną. I dlatego tak chętnie jej przedstawiciele biorą udział w różnego typu manifestacjach, pochodach i paradach, myśląc, że w ten sposób zmienią świat. Nie rozumieją, że najlepszym sposobem walki o tolerancję i równouprawnienie jest walka o dobrobyt.

 

Marks i różnej maści jego wyznawcy zawsze mieli dobrze określonego wroga. Był nim kapitalista. Symbolizował go rozparty w skórzanym fotelu otyły mężczyznę z cygarem w ustach, który w swojej willi pod miastem zastanawiał się, jak zarobić kolejny milion dolarów. Miał on świetne kontakty wśród polityków i we wpływowych mediach. Problem w tym, że w przypadku polskiej lewicy taka postać zupełnie nie nadaje się na przeciwnika. Zbyt przypomina bywalców lewicowych salonów: Lwa Rywina czy Jerzego Urbana.

Z drugiej strony wróg dla lewicy jest potrzebny jak powietrze. Trzeba więc go było znaleźć albo jeszcze lepiej – skonstruować, bo taki skonstruowany, uszyty na miarę przeciwnik jest dużo wygodniejszy od kogoś, kto istnieje realnie. I polska lewica już dawno sobie takiego wroga wykreowała.

Dla marksistów symbolem wroga był otyły kapitalista z cygarem w ustach, mający świetne kontakty z politykami. Polska lewica nie może wykorzystać tej postaci. Zbyt przypomina ona Lwa Rywina czy Jerzego Urbana

Powstał fantom, w którym otyłego mężczyznę zastąpiła starsza kobieta, cygaro – legendarny już moherowy beret, a willę pod miastem – dwupokojowe mieszkanie w prowincjonalnym miasteczku. Postaci tej polityka, szczególnie ta wielka – europejska, jest zupełnie obca, a jej kontakty z mediami ograniczają się do słuchania demonicznego Radia Maryja.

Tak zarysowanej osobie przypisano zaściankowy katolicyzm, ksenofobię, rasizm oraz homofobię i obwieszczono, że oto mamy adekwatny obraz przeciętnego Polaka. Oczywiście na opisie naszych cech narodowych się nie skończyło. Towarzyszy mu wezwanie do podjęcia krucjaty, której celem ma być oswobodzenie polskiego społeczeństwa ze szponów ciemnej tradycji i odzyskanie go dla światłej Europy.

Problem w tym, że wróg numer jeden polskiej lewicy jest fikcją. Gdy przedstawiciele tej formacji mówią o przeciętnym Polaku, przypisują mu z jednej strony niezwykle dużo nierealnych właściwości, z drugiej – zdają się zupełnie nie interesować jego realnymi problemami. Dążąc z determinacją do dokonania rewolucji obyczajowej, zapomnieli o problemach natury ekonomicznej. Słuchając wypowiedzi czołowych lewicowych działaczy, odnoszę wrażenie, że według nich obecnie w Polsce katolicyzm jest większym problemem niż bezrobocie, a tradycyjnie pojmowana rodzina większym zagrożeniem niż ekonomiczne wykluczenie milionów obywateli.

Jak wytłumaczyć to odejście od konstytutywnej dla wszelkich odmian lewicowości troski o ekonomiczne podstawy egzystencji człowieka i skupienie się na tym, co Marks określał jako nadbudowa? Dlaczego lewica w Polsce przestała interesować się ubóstwem, służbą zdrowia, systemem emerytalnym itd.? Czemu woli brać udział w rytuałach, niż rozwiązywać problemy?

 

Myślę, że dzieje się tak z tych samych powodów, dla których mamy tak dużo praktykujących, ale w gruncie rzeczy niewierzących chrześcijan. Po prostu tak jest łatwiej. Łatwiej jest kultywować obrzędy w celu odpędzenia szatana – uosabiającego wszelkie zło przeciętnego Polaka - niż walczyć na przykład o bardziej sprawiedliwą redystrybucję dóbr. W zmaganiach z ideologicznym konstruktem wystarczą pochody i chorągiewki. W starciu z realnym przeciwnikiem, którym jest twarda ekonomiczna rzeczywistość, trzeba mieć rozległą wiedzę i odwagę podejmowania śmiałych decyzji. Strach przed rzeczywistymi wyzwaniami powoduje, że mamy w Polsce coraz bardziej rozbudowany lewicowy rok liturgiczny i jednocześnie wciąż nie mamy lewicy z prawdziwego zdarzenia. Z punktu widzenia klasyków marksizmu, nasza lewica jest praktykująca, ale niewierząca.

 

 

felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Jak uwolnić Andrzeja Poczobuta? Musimy zacząć działać
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa Ukraina–USA, czyli jak nie stracić własnego kraju