Nazwa tego święta brzmi dumnie – Dzień Edukacji Narodowej. Kryje się za nią jednak pogarda dla rodziców, którzy po raz kolejny muszą zadać pytanie: „A kto zajmie się moimi dziećmi kiedy ja pracuję?". Muszą zająć się sami.
Tym bardziej bulwersuje, że takich przerw w pracy szkół i przedszkoli jest zastraszająco dużo. A już zupełnie trudno to pojąć w kontekście niezwykłych przywilejów nauczycieli, takich jak 20-godzinny tydzień pracy czy dwumiesięczne wakacje. Rodzice i dzieci, którzy powinni być traktowani przez system edukacji i organizujące go państwo podmiotowo, są jak piąte koło u wozu. Nikt się nawet nie zastanawia, jak mają sobie poradzić z opieką nad dziećmi. Liczą się jedynie przywileje pedagogów.
Publicznie zatem zadajmy szefowej resortu edukacji narodowej Joannie Kluzik-Rostkowskiej pytania w tej sprawie.
Co mają robić rodzice dzieci, gdy na dwa miesiące wakacji zamykane są, nie wiedzieć czemu, przedszkola? Dlaczego publiczne przedszkola zamykane są często, nawet w odległych dzielnicach dużych miast, o godzinie 17? Dlaczego nauczyciele na Wielkanoc mają wolne od czwartku do środy następnego tygodnia, a zwykli pracownicy jedynie w poniedziałek? Dlaczego szkoły są zamykane na głucho w wakacje, zamiast organizować zajęcia wyrównawcze, opiekę dzienną, półkolonie? Dlaczego ?z taką samą sytuacją mamy do czynienia w ferie zimowe? Dlaczego np. w tym roku dzieci ostatni raz pójdą do szkół ?19 grudnia, a wrócą do nich ?5 stycznia? Dlaczego szkoły działają często na trzy zmiany, skoro w ciągu ostatnich kilkunastu lat ubyło około 4 mln uczniów, a liczba nauczycieli pozostaje bez zmian? Dlaczego szkoła nie działa standardowo, tak jak w krajach przyjaznych rodzinom, od 8 ?do 16, oferując uczniom pomoc ?w odrabianiu lekcji, zajęcia dodatkowe, wyrównawcze?
I na koniec pytanie fundamentalne. Jak długo jeszcze polską szkołą rządzić będzie bezwzględny terror nauczycielskich związków zawodowych i łapówka ze stanu wojennego, jaką jest Karta nauczyciela, a interes naszej narodowej wspólnoty będzie jedynie tłem?