Zbigniew Lewicki: J.D. Vance wiceprezydentem USA to przejaw geniuszu Donalda Trumpa

Przez cztery lata wraz z Donaldem Trumpem, a potem zapewne samodzielnie przez kolejne osiem J.D. Vance poświęci się odbudowie dumy narodowej Amerykanów, co szybko wykaże miałkość prób podważania jej za pomocą tzw. woke i cancel culture.

Publikacja: 22.07.2024 08:58

J. D. Vance

J. D. Vance

Foto: . REUTERS/Tom Brenner

Dostrzegany powszechnie podział społeczeństwa amerykańskiego można w dużej mierze przypisać intensywnej kampanii tzw. woke, czyli starań o przebudowę świadomości Amerykanów podejmowanych pod hasłem zwalczania niesprawiedliwości społecznej i rasizmu. Nie jest to nowe zjawisko w USA, by wspomnieć tylko ruch progresywistyczny z końca XIX w., który stawiał sobie za cel naprawę tego, co złe w społeczeństwie, od zepsucia moralnego powodowanego przede wszystkim alkoholizmem po nieproduktywne wykorzystywanie siły roboczej. Część z formułowanych wówczas postulatów weszła na trwałe do praktyki politycznej i gospodarczej, część została w tejże praktyce ośmieszona, jak chociażby prohibicja.

Wietnam zdemoralizował USA i odebrał Amerykanom poczucie dumy narodowej

Nieco później społeczeństwo amerykańskie pokonało wstrząs lat 30., a poczucie powszechnego dobrobytu, stanowiące istotę tzw. american dream, trwało do początku lat 60. Wtedy to Amerykanie uświadomili sobie, że pozostawiany na uboczu problem czarnej Ameryki nie przestał istnieć. Pojawiła się fala rozruchów z ofiarami śmiertelnymi i ogromnymi zniszczeniami materialnymi, czemu nie było w stanie zapobiec znakomite wystąpienie Martina Luthera Kinga, które przeszło do historii pod hasłem „Mam marzenie”. Z kolei główny kierunek ówczesnych reform, czyli próba budowy wielkiego społeczeństwa, został zakłócony kolejnymi zamachami na polityków, a przede wszystkim przebiegiem interwencji w Wietnamie. Jak zwięźle wyraził to sam King: „Wielkie społeczeństwo poległo na polu bitwy w Wietnamie”.

Czytaj więcej

Donald Trump wskazał swojego kandydata na wiceprezydenta USA

Wietnam zdemoralizował USA i odebrał Amerykanom poczucie dumy narodowej, które odbudował dopiero w latach 80. Ronald Reagan. Budził on rozmaite kontrowersje, szczególnie wśród ówczesnej lewicy, ale konsekwentnie realizował wielką reformę gospodarczą i program odnowy moralnej. Jego następcy nie potrafili jednak kontynuować wielkiego projektu Reagana i nie protestowali przeciw pomniejszaniu jego wielkości pod pretekstem zastrzeżeń wobec marginalnej kwestii utajnionej pomocy dla antykomunistycznych partyzantów nikaraguańskich.

Dezawuowano Ronalda Reagana, dezawuowano Donalda Trumpa

Co gorsza, dezawuowanie Reagana stanowiło zarazem punkt zwrotny sposobu postrzegania prezydenta USA, który stopniowo tracił właściwy niegdyś temu urzędowi nimb. Drastycznym przejawem tej degrengolady była próba zdjęcia z urzędu prezydenta Billa Clintona pod błahym pretekstem romansu ze stażystką, a przede wszystkim upajanie się nawet przez poważne, wydawałoby się, media niesmacznymi detalami intymnych schadzek w Biały Domu. I na tym tle pojawił się Donald Trump.

Odrzucał deprecjonowanie wielkości Ameryki i zapowiadał odbudowę jej potęgi, aby „Ameryka była znów wielka”. Zabrakło mu jednak doświadczenia politycznego, gdy zachowawczo wskazał jako swój „numer dwa” Mike’a Pence’a, który niczego nie wniósł do Białego Domu. Nie dał też wsparcia Trumpowi, gdy bezrozumni adwersarze potępiali go, także w Polsce, jako faszystę i dyktatora. Próbowali zdjąć go z urzędu, a gdy to się nie powiodło, przynajmniej sprawić, by nie mógł powrócić do wielkiej polityki.

Wskazanie J.D. Vance’a na wiceprezydenta można określić jako przejaw geniuszu politycznego

Starania te nie przyniosły efektu i Donald Trump zapewne znów zasiądzie w Białym Domu, skąd spróbuje doprowadzić do końca swój projekt odrodzenia Ameryki i przebudowy relacji międzynarodowych. Ale tym razem będzie to czynił wraz z nowym wiceprezydentem J.D. Vance’em. Wskazanie go przez Trumpa jest decyzją, którą można bez przesady określić jako przejaw geniuszu politycznego.

Jego pochodzenie stanowi pancerz, którego nie są w stanie przebić papierowe strzały kapłanów i akolitów ruchu woke, kwestionujących podstawowe wartości amerykańskie pod pozorem starań o właściwe traktowanie mniejszości

Wielu Amerykanów i Europejczyków zna Vance’a jako autora książki „Elegia dla bidoków”, szczerego do bólu portretu amerykańskiej „hołoty”, jak była ich uprzejma określić Hillary Clinton. Biedni mieszkańcy zapomnianych przez Boga rejonów Ameryki wiodą nędzny żywot, ale na pewno obce im jest myślenie woke. Był wśród nich sam Vance, syn znarkotyzowanej matki, który jednak zrealizował swój american dream i to w najbardziej klasycznej wersji „od nędzarza do (wice)prezydenta”. Co więcej, jego pochodzenie stanowi pancerz, którego nie są w stanie przebić papierowe strzały kapłanów i akolitów ruchu woke, kwestionujących podstawowe wartości amerykańskie pod pozorem starań o właściwe traktowanie mniejszości. Mogą próbować pisać od nowa historię Stanów Zjednoczonych i dezawuować wszystkich, nawet George’a Washingtona, którzy nie pasują do ich destrukcyjnego zapału, ale to nie oni stanowią zapowiedź nowej Ameryki, lecz właśnie J.D. Vance.

J.D. Vance przywróci Amerykanom poczucie wartości

Przez cztery lata wraz z Trumpem, a potem zapewne samodzielnie przez kolejne osiem poświęci się odbudowie dumy narodowej, co szybko wykaże miałkość prób podważania jej za pomocą działań wykluczających, tzw. cancel culture. Słusznie dostrzegliśmy ikoniczny obraz stającego na nogi, fizycznie i symbolicznie, Trumpa i jego nawoływania do kontynuowania walki. Ale znacznie ważniejszym symbolem obecnych wydarzeń jest postać Vance’a. To on przywróci Amerykanom poczucie wartości, a kraj skieruje na tory położone przez wielkich przywódców, które później obrosły chwastami.

I tylko szkoda, że w tym historycznym momencie Polska pozostanie poza głównym nurtem wydarzeń. Rządzący nie rozstaną się bowiem z jałową formułą wyniosłego krytykowania Trumpa i Vance’a, czemu towarzyszyć będzie kibicowanie przegranemu obozowi demokratów po rezygnacji Joe Bidena. Straty powiększy wycofanie doświadczonego ambasadora Marka Magierowskiego i zastąpienie go nowicjuszem dyplomatycznym Bogdanem Klichem, dysponującym jedynie ograniczonymi kontaktami w Partii Demokratycznej. A za kilka lat będziemy się zastanawiać, „kto stracił Stany Zjednoczone”.

Autor

Zbigniew Lewicki

Amerykanista, Professor Emeritus Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, autor między innymi „Historii cywilizacji amerykańskiej”

Dostrzegany powszechnie podział społeczeństwa amerykańskiego można w dużej mierze przypisać intensywnej kampanii tzw. woke, czyli starań o przebudowę świadomości Amerykanów podejmowanych pod hasłem zwalczania niesprawiedliwości społecznej i rasizmu. Nie jest to nowe zjawisko w USA, by wspomnieć tylko ruch progresywistyczny z końca XIX w., który stawiał sobie za cel naprawę tego, co złe w społeczeństwie, od zepsucia moralnego powodowanego przede wszystkim alkoholizmem po nieproduktywne wykorzystywanie siły roboczej. Część z formułowanych wówczas postulatów weszła na trwałe do praktyki politycznej i gospodarczej, część została w tejże praktyce ośmieszona, jak chociażby prohibicja.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Władysław Kosiniak-Kamysz: Rozliczenia to nie wszystko
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Nie tylko armaty i czołgi. Propaganda Kremla również zabija
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zero jak kredyt 0 proc. Czy matematyka jest mocną stroną Donalda Tuska?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Macron tańczy pod muzykę Marine Le Pen
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Szczęśliwy jak umiarkowany wyborca PiS
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki