Ważnym motywem tegorocznego szczytu w Davos, o fundamentalnym znaczeniu dla gospodarki w naszym regionie, była przyszłość rynku pracy, a głównie kwestia wpływu, jaki wywierać będą w tym obszarze przemiany technologiczne. I tu na pierwszym planie pojawiła się robotyzacja. Nawet jednym z emblematów Davos był robot. Zdaje się, że organizatorzy forum chcieli tym samym pobudzić uczestników do myślenia, jak będzie wyglądał świat wtedy, gdy znaczną ilość pracy będą za nas wykonywać maszyny, roboty, komputery.
Znikające zawody
U naszych bram czeka nowa rewolucja technologiczna, oznaczająca zmiany we wszelkich wymiarach życia, z których praca należy do najbardziej wrażliwych. Nad światem krąży dziś widmo „końca pracy" i znikających zawodów. To tylko pozornie przypomina wizje rodem z filmów science fiction. Jeden z francuskich tygodników zażartował nawet kiedyś ponuro, że jedynym zawodem, który nie musi bać się robotyzacji, jest... ksiądz.
Żart dziennikarza może się okazać swoistym epitafium dla jego zawodu, zważywszy, że nawet wytwarzanie treści dziennikarskich może być, i coraz częściej bywa, procesem zautomatyzowanym, w którym ludzi piór zastępują algorytmy i aplikacje. Od produkcji przemysłowej przez rolnictwo po analizę danych biznesowych, rynkowych i społecznych maszyny zabierają pracę ludziom. Jeśli wciąż wielu zawodów, np. w gastronomii, nie wykonują jeszcze roboty, to jest to wynikiem jedynie smutnego faktu, że człowiek jest po prostu (na razie) tańszy.
Problem znikających miejsc pracy z powodu ekspansji robotyki jest globalny. Dotyczy nawet takich krajów jak USA czy Niemcy. Z niedawnej publikacji Carla Freya i Michaela Osborne'a, naukowców z uniwersytetu w Oksfordzie, wynika, że 47 proc. zawodów w USA jest zagrożonych całkowitą automatyzacją.
W pierwszej kolejności zagrożone są miejsca pracy i stanowiska wykorzystujące niskie kwalifikacje, a przy tym słabo opłacane. To ich kosztem będzie rosła produktywność w gospodarce. Zaawansowane specjalności będą mniej podatne na zagrożenia ze strony automatyzacji.