Przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel szykował się do spotkania na szczycie UE w Granadzie 4 października z wysłannikami Armenii i Azerbejdżanu. Liczył, że uda mu się wynegocjować kompromis w sprawie terytorium, które – choć zamieszkałe w całości przez Ormian – zostało przekazane w 1921 roku przez Stalina Azerbejdżanowi. Błyskawiczne uderzenie reżimu Ilhama Alijewa 19 września zaskoczyło Belga. Jak i całą Unię.
Od tej pory kraje „27” starają się uzgodnić wspólne stanowisko w tej sprawie, ale tak naprawdę bez skutku. 22 września w trakcie dorocznego Zgromadzenia Ogólnego ONZ przedstawiciel ds. zagranicznych Wspólnoty Josep Borrell został co prawda upoważniony do złożenia w imieniu zjednoczonej Europy deklaracji w tej sprawie, ale wiele treści w niej nie było. Unia nie potępiła Azerbejdżanu. Zaapelowała jedynie o dialog między Erywaniem i Baku oraz o utrzymanie dostępu do świata zewnętrznego dla mieszkańców Górskiego Karabachu.
Czytaj więcej
W Karabachu mieszkało ok. 120 tys. osób, po dwóch dniach uciekło już nie mniej niż jedna dziesiąta. Ormianie, zarówno z Karabachu, jak i z Armenii, powszechnie oskarżają Kreml, że nie wywiązał się ze swoich zobowiązań.
Nic z tych rzeczy nie nastąpiło. Ormianie, wśród których żywa pozostaje pamięć tureckiego ludobójstwa dokonanego w 1915 roku, obawiają się nowych czystek etnicznych ze strony spokrewnionych językowo i etnicznie z Turkami Azerów. Przynajmniej kilkanaście tysięcy z nich już opuściło swoje domy. Dzięki wsparciu Ankary Alijew skutecznie wprowadza w życie politykę faktów dokonanych.
Azerbejdżan ma poważny atut: gaz
W Unii pomocną dłoń chciał podać Ormianom przede wszystkim Emmanuel Macron. To tradycyjna polityka Francji zamieszkałej przez znaczącą mniejszość ormiańską. Macron kilka razy kontaktował się telefonicznie z premierem Nikolem Paszynianem. Miał w tym poparcie niektórych krajów UE, w tym Niemiec i Holandii.