Jacek Czaputowicz, były minister spraw zagranicznych w rządzie Zjednoczonej Prawicy, od kilku lat wytrwale tropi i piętnuje rzekome błędy polityczne Prawa i Sprawiedliwości. Jak dotąd udowodnił jedynie, że był rzeczywiście eksperymentem na swoim stanowisku. Ostatnio starał dowodzić, iż rezygnacja polskiego premiera z organizacji szczytu Rady Europejskiej w Polsce podczas naszej unijnej prezydencji to… zasługa PiS i przyjętej za jego rządów ustawy kompetencyjnej. Według Czaputowicza Donald Tusk i Unia podjęli właściwą decyzję o przeniesieniu spotkania do Brukseli, gdyż nie można było pozwolić, aby Radzie Europejskiej przewodniczył polski prezydent, który nie jest przedstawicielem naszego kraju w tejże instytucji.
Tusk zapewne też pamięta swoje nieudane próby z wyeliminowaniem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego ze spotkań Rady. Zarówno argumenty polityczno-prawne, jak i doświadczenia z historii, wydają się uzasadniać decyzję premiera Tuska.
Plany dotyczyły zorganizowania szczytu UE-USA i/lub szczytu UE-USA-Ukraina
Szkopuł jednak w tym, iż od dawna, a na pewno od rosyjskiej agresji na Ukrainę, planowano uczynić problem bezpieczeństwa głównym tematem naszej prezydencji. Wiadomo zaś, iż Unia Europejska nie posiada kompetencji i zdolności do gwarantowania bezpieczeństwa państwom członkowskim. Strzeże go NATO z wydatnym udziałem Stanów Zjednoczonych. Tę prostą prawdę potwierdziły ostatnio Finlandia i Szwecja. Państwa te należą do Unii od połowy lat 90., ale w obliczu rosyjskiego zagrożenia wolały się schować pod parasol sojuszu północnoatlantyckiego. Planując polską prezydencję, nikt nie zakładał zwoływania szczytu Rady na temat bezpieczeństwa zewnętrznego. Plany dotyczyły zorganizowania szczytu UE-USA i/lub szczytu UE-USA-Ukraina. W spotkaniach w takiej formule ustawa kompetencyjna mogłaby zostać pominięta.
Czytaj więcej
Donald Tusk potwierdził, że w sprawach unijnych nie da się ograć. Przynajmniej na naszym, krajowym podwórku.
Zadziwia przypominanie ustawy kompetencyjnej w dobie luźnego podchodzenia do praworządności przez „demokrację walczącą”, która „na oko” stosuje polskie prawo. W obecnej też sytuacji międzynarodowej kompetencyjność powinna być stosowana elastycznie. Może nie jest to jeszcze czas na rząd jedności narodowej, ale na pewno czas na współpracę rządu z prezydentem.