Polacy zajmowali wobec Zagłady szereg postaw, ale silna polaryzacja spłaszcza obraz przeszłości do dwóch skrajnych. Na dodatek wojna polsko-polska przynosi ze sobą zjawisko projekcji poglądów politycznych na historię i wymusza zaciągnięcie się do którejś z armii: deklaracje stawiane są ponad naukę historyczną, a przede wszystkim okazują się być ważniejsze od samego aktu pamiętania.
Przejaskrawione obrazy
Podczas gdy jedna strona sporu jest niebezpiecznie blisko stwierdzenia, że Polacy masowo mordowali Żydów, a Polska współorganizowała Holokaust, druga usiłuje przekonywać, że wszyscy ratowali sąsiadów. Pierwsi są perswazyjnie przeciwskuteczni. Deklarując – skądinąd potrzebny – krytyczny namysł nad dziejami, poprzez pozbawiony empatii sposób, w jaki się komunikują, oddalają społeczeństwo od poznania ich najtrudniejszych rozdziałów, wywołując u niego szereg reakcji obronnych. Drudzy mijają się nawet z własnymi priorytetami w agendzie polityki pamięci, umniejszając heroizm tej garstki, która niosła pomoc, a niewątpliwie zasługującej na przywrócenie i uznanie, co więcej, zupełnie zniechęcając do historii i w ten sposób urealniając ryzyko wybicia wahadła w drugą stronę.
Postępowi intelektualiści (a pożyczam to określenie od Pawła Hertza) dekonstruują dla samego aktu dekonstrukcji, bo mają – jak pisał 29 lat temu w tekście „Ojczyzna" Marcin Król – alergię na słowo „naród". Drudzy, obsesyjnie nadający wszystkiemu narodowy charakter, piszą prostą czytankę drukowanymi literami, bo przecież „wstajemy z kolan".
Przerysowuję? Prof. Jan Grabowski oznajmia, że „bez pomocy Polaków ludobójstwo na taką skalę nie byłoby możliwe". Zainstalowana przez PiS w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku dyrekcja stawia na wystawie stałej multimedialny ekspozytor z prezentacją, z której wynika, że Polacy uratowali od kilkudziesięciu do 100 tysięcy Żydów, podczas gdy badania dr. hab. Dariusza Libionki (a nawet ustalenia dobrozmianowego wicedyrektora placówki dr. hab. Grzegorza Berendta) dowodzą, że tylu nie przeżyło wojny na terenie okupowanej Polski.
Przyjmowany obraz stosunków polsko-żydowskich służy wzajemnej i własnej identyfikacji. Nie jest to nic nowego: „Stosunek do »Sąsiadów«, »Strachu« czy »Złotych żniw« jest dziś w przestrzeni publicznej kamieniem probierczym przynależności plemiennej. Pytanie »co sądzisz o Grossie« stało się (...) tajnym hasłem, pozwalającym na odróżnienie »swoich« od »obcych«" – pisał w „Turbopatriotyzmie" dr hab. Marcin Napiórkowski. Z tym że w stosunku do debaty, dla której katalizatorem okazały się kolejne prace Jana Tomasza Grossa, nastąpił bardzo głęboki regres. Dyskusja, która toczyła się 20 lat temu, po pierwsze, w ogóle miała miejsce; po drugie, brały w niej udział osoby (i instytucje), których dialog dziś nie jest już możliwy; po trzecie, była przynajmniej o czymś, bo o historii stosunków polsko-żydowskich, ale też o tym, czy i jaką politykę historyczną prowadzić.