Klasycznym tego przykładem jest feminizm polityczny, czyli przywileje dla kobiet w działalności publicznej, ze szczególnym uwzględnieniem partyjnych parytetów. W państwach demokratycznych standardem stało się, iż miejsce na listach wyborczych jest regulowane przez ów parytet, co często dzieje się z krzywdą dla ambitnych i kompetentnych kandydatów, którzy mają tę wadę, że są mężczyznami. Potwierdzi to każdy, kto choć chwilę uprawiał realną politykę. Trzeba na siłę szukać kandydatek, które mają mniejsze kompetencje niż ich męscy odpowiednicy.
Dzieje się tak również w konstruowaniu składów dyskusji, paneli czy debat. Ich gospodarze panicznie poszukują kobiet, by nikt im nie zarzucił mizoginizmu. Mamy kilkanaście dyżurnych komentatorek, z których tylko kilka ma coś ciekawego do powiedzenia, a pozostałe zapraszane są tylko dlatego, żeby nikt nie mógł skarżyć się na to, że w debacie bierze udział tylko „kilku smutnych panów”. Obniża to ogólny poziom tego typu spotkań – ze szkodą dla widzów i słuchaczy, a z zyskiem dla kilkudziesięciu (w skali kraju) pań. Ostatnio jedna z nich (rzadko widywana w telewizji) skarżyła się na jednym z portali społecznościowych, że choć Kongres Ekonomiczny w Katowicach był ciekawy, to zauważyła w nim za mały procentowy udział kobiet. Nic nie wspominała o poziomie debat czy o jakości dyskusji.
To niebezpieczny trend. Bo prowokuje pytanie: dlaczego tylko do układania list zastosowanie miałby mieć parytet? A inne dziedziny? Np. zatrudnianie na uniwersytetach, w redakcjach, szpitalach, urzędach, szkołach? Jeśli równowaga płciowa ma obowiązywać w studiach telewizyjnych i w parlamentach, to dlaczego nie w innych ważnych instytucjach? I dlaczego tylko miałaby uwzględniać dwie płcie? Czy – zgodnie z tym paradygmatem – również osoby transpłciowe nie powinny mieć parytetów? A co z orientacjami seksualnymi? Czy i tu nie warto byłoby zapewnić udziału osób poszczególnych orientacji w zarządach spółek Skarbu Państwa czy zakładach pracy w procencie odpowiadającym temu, jak często występują w populacji?
Wygląda to na kpiny, ale tym nie jest. Bo przeszliśmy od szlachetnej walki o prawa kobiet (we wszystkich wymiarach) do zapewniania im przywilejów. Czyli odbyliśmy drogę od boju o wolności indywidualne do petryfikowania interesów grupowych. To nic złego w odniesieniu do grup poszkodowanych – upośledzonych zdrowotnie, życiowo, unieszczęśliwionych nie z własnej winy. W ich przypadku państwo musi działać. Ale to nie odnosi się do kobiet – nie są gorsze czy upośledzone.
I tu właśnie drogi liberałów i lewicowców powinny się rozejść. Od tych drugich nie można oczekiwać, że zrezygnują ze swojej agendy – byłoby to nawet niezrozumiałe. Ale ci pierwsi muszą zrozumieć, że ich polityczne kłopoty biorą się także z tego, że trzymają dziarsko drzewiec, na którym trzepoczą nie ich hasła. Ofiarami parytetów politycznych (czy szerzej – publicznych) są setki tysięcy mężczyzn, którzy nie mogą znaleźć swoich miejsc tylko dlatego, że zajęły je kobiety. Ale to tylko ofiary bezpośrednie (zresztą słowo „ofiary” brzmi nieco pociesznie – jakoś sobie chłopcy poradzą) – tymi, którzy ponoszą koszt tej permisywnej operacji społecznej, jesteśmy my wszyscy, obywatele państw demokratycznych. Bo dostajemy gorszych polityków/polityczki i gorszych analityków/analityczki życia społecznego czy gospodarczego. Za tę polityczną poprawność płacimy zajęciem miejsca przez osoby mniej kompetentne – tylko dlatego, że spełniają kryterium płciowe.
Piszę to po doświadczeniach polskich ostatnich lat. Bardzo często to kobiety przyczyniały się do zgorszenia publicznego, a ich zachowania nie odbiegały od haniebnych zachowań wielu mężczyzn. Panie Pawłowicz i Pawłowska są tego dobitnym przykładem (w zeszłym tygodniu posłanka Ścigaj dołączyła do tego grona). Oczywiście, ktoś mógłby przywołać przykłady premierek Szwecji czy Finlandii, ale taka wyliczanka nie ma sensu (bo zawsze można odpowiedzieć przykładami pań Le Pen czy Thatcher). Zachodzi tu zresztą typowy błąd logiczny – jak z przekonaniem, że pojawienie się strażaków zwiastuje pożar: to nie dlatego w Finlandii czy Szwecji fajnie się żyje, bo rządzą tam kobiety, ale to dlatego kobiety są tam premierkami, bo to fajne kraje.