Jedni nie chcieli, drudzy nie umieli. Jedni grillowali, drudzy szpiegowali. Jedni kulturę mieli za nic, drudzy chcieli mieć tylko swoją. Jedni lekceważyli usługi publiczne, drudzy lekceważą prywatną inicjatywę. Obie strony nie lubią społeczeństwa obywatelskiego, chyba że takie, co wielbi i rozmawia na kolanach.
Jedną rzecz natomiast obie strony robią razem: likwidują polityczne centrum, które zawsze jest podstawą przyzwoitej demokracji. Powstała nawet specjalna, pogardliwa nazwa na przedstawicieli politycznego centrum – symetryści. Dla obu stron sporu są oni groźni, gdyż obie strony twierdzą, że centrum stanowią oni sami, a przeciwnik to ekstremiści i zdrajcy. Symetryści, zwłaszcza związani ze społeczeństwem obywatelskim, są więc podwójnym zagrożeniem. Pokazują, że istnieje jakieś inne, niepartyjne centrum, i pokazują, że obie strony mają poważne grzechy na sumieniu. Czy takie same? Nie, inne. Czy równoważne – absolutnie nie. Tyle że od kontekstu zależy, które winy są ważniejsze. W czasach pokoju i relatywnego dobrobytu trudno uzasadnić rozmontowywanie praworządności, ale trudno też zapomnieć deklaracje sprzed lat, że przemysł jest już nieważny, bo przyszłość to usługi, lub że muzea, które nie utrzymują się z biletów, są społecznie zbędne. To nie są rzeczy równoważne, ale wszystkie szkodliwe.