Nie ma innego kraju w Europie, w którym władza socjaldemokracji byłaby tak potężna jak w Szwecji. Pomiędzy 1932 a 1988 r. partia ta miała ponad 40-procentowe poparcie i zazwyczaj była u sterów rządów. 28 proc. w ostatnich wyborach to więcej niż wynik socjaldemokratów w Niemczech, Włoszech lub Francji, lecz nie pozwala na dominację. W Hiszpanii rządzi jeszcze Pedro Sánchez, który też otrzymał 28 proc. w ostatnich wyborach. To jednak mniej niż pod wodzą Gonzáleza czy Zapatero.
Socjaldemokracja była skrojona na inne czasy. To samo dotyczy zresztą partii określanych mianem chrześcijańskiej demokracji. Obydwa rodzaje ugrupowań rządziły w Europie w czasach, gdy państwo miało kontrolę nad gospodarką i stać je było na politykę socjalną. Zrównoważona polityka zagraniczna w czasach zimnej wojny też im pomagała. Socjaliści i chadecy popierali NATO, równocześnie budując gospodarcze mosty z Europą Wschodnią. Integracja europejska była dla obu partii skutecznym orężem w walce z nacjonalizmem i ksenofobią. Dzisiejsza Europa jest jednak diametralnie inna.
Przyczyn kryzysu socjaldemokracji można szukać w błędach liderów. Ich odpowiedzią na neoliberalną rewolucję Reagana i Thatcher była tzw. trzecia droga. Blair i Schröder rozumieli, że gospodarkę trzeba modernizować, lecz błędnie założyli, że prywatyzacja i deregulacja nie doprowadzą do erozji świadczeń socjalnych. Konsekwencją tego był socjalizm dla bogatych, a kapitalizm dla ubogich, więc ci drudzy zaczęli głosować na inne partie.
Socjaldemokraci nie potrafili też znaleźć sposobu na utrzymanie więzi społecznych w systemie, w którym kapitał, praca i komunikacja są coraz bardziej transnarodowe. Przejście od gospodarki przemysłowej do cyfrowej osłabiło związki zawodowe, a socjaldemokracja nigdy nie była dobra w budowaniu tożsamości religijnej i narodowej, które zaczęły dominować.
Sojusz Blaira z Bushem był gwoździem do trumny. Inni socjaldemokraci postawili na UE promującą „narodowy neoliberalizm", który był zaprzeczeniem idei socjaldemokracji.