Marcin Wojciechowski ogłasza na stronie internetowej swojego dziennika: „Ziemkiewicz wie: wybory nie będą uczciwe". Cytuję:
„Rafał Ziemkiewicz krytykuje w »Rz« transfer Bartosza Arłukowicza do PO. »Ministerialne stanowisko, którym obdarzono Arłukowicza, nie służy niczemu innemu, niż korumpowaniu tego, dla kogo zostało ad hoc utworzone« - pisze publicysta »Rz«. »Nie krzyżyk na wyborczej kartce będzie decydował, ale pałacowe intrygi i ukryte negocjacje« - dodaje Ziemkiewicz, pół roku przed wyborami kwestionując ich uczciwość. Obawiam się, że to zapowiedź linii prawicy, która w obliczu wyborczej porażki będzie starała się udowodnić urojone fałszerstwa wyborcze i manipulacje. Trzeba przecież jakoś wyjaśnić porażkę i nadać jej męczeński sens."
A ja się nie obawiam, tylko widzę, że pan Wojciechowski jest analfabetą. Choćby przedukał mój tekst jeszcze siedem razy od początku do końca i z powrotem (co mu zresztą szczerze polecam) nie znajdzie w nim ani jednego słowa o przyszłych wyborach, o możliwych fałszerstwach czy manipulacjach. Wybory, które się mają odbyć za pół roku, w cytowanym artykule są w ogóle poza zainteresowaniem. Piszę akurat o zupełnie czym innym ? o tym, że przy ordynacji proporcjonalnej, w której nie głosujemy na osoby, ale na partyjne drużyny, kupowanie sobie przez władzę za rozmaite profity polityków wybranych z list opozycji (jak to na szeroką skalę praktykował ongiś Borys Jelcyn; fakt, że on przynajmniej rozdawał tylko dacze i samochody, a nie tworzył ze szkodą dla państwa fikcyjnych ministerialnych stołków) jest dobitnym pokazaniem wyborcom, gdzie się ich ma. Gdyby na meczu piłkarskim jedna z drużyn „wygrała", bo zdołała przekonać paru zawodników z drugiej żeby w połowie gry zmienili koszulki i zaczęli wbijać piłkę do własnej bramki, ludzie by takich piłkarzy wygwizdali albo i pogonili sztachetami. Wyborcy władzy pogonić może nie są w stanie, ale mogą po prostu na przyszłość odmówić udziału w tak bezczelnej hucpie.
Rzecz trzeba podkreślać, bo przecież PO, kierując się swoim partyjnym interesem, prawem i lewem usiłuje przepchnąć ze wszech miar wątpliwy pomysł dwudniowych wyborów, opowiadając bajki, jakie to ważne dla demokracji, żeby była wyższa frekwencja. A jednocześnie brutalnie pokazuje wyborcom, że siła ich wyborczej kartki jest żadna, bo panowie i tak potem załatwią wszystko między sobą. Obłuda, aż gwiżdże, i do jej propagandowego przykrycia potrzeba kogoś dalece zręczniejszego, niż redaktor Wojciechowski.
Nie zwracałbym może na analfabetyzm tegoż redaktora uwagi, gdyby ta insynuacja ? Ziemkiewicz już dziś twierdzi, że PO sfałszuje wybory, ha, ha, patrzcie no ? nie demaskowała nowej taktyki jego środowiska. Jest to bowiem ostatnio sugestia równie powtarzalna, jak fraza „Kaczyński podpala Polskę", i wygląda na równie jak tamta zaczerpniętą z partyjnego SMS-a. W dyskursie prorządowych propagandystów budowanie stereotypu, że opozycyjni dziennikarze zamierzają (oczywiście, z góry wiadomo, że bezpodstawnie) oskarżyć władzę o fałszowanie wyborów zajęło ostatnio równie poczesne miejsce, co szydercze redukowanie pytań o katastrofę smoleńską do kpin z „rozpylania sztucznej mgły".