Charles Taylor, jeden z najbardziej bezwzględnych morderców we współczesnej historii, były prezydent Liberii, zarządca imperium przemytniczo-handlowego obracającego milionami dolarów i sprawca kampanii przemocy, która w historii ludzkiego barbarzyństwa zajmuje jedno z poczesnych miejsc, został właśnie uznany za winnego zbrodni wojennych.
Ale to tylko część prawdy o Taylorze i jego procesie.
Wyrok dla szefa państwa
Sąd Specjalny dla Sierra Leone ma dobre wyczucie czasu. 27 kwietnia przypadało święto narodowe tego kraju, dwa dni wcześniej człowiek uznawany za tego, który na ostatnią dekadę XX wieku pogrążył Sierra Leone w morzu krwi, został uznany za winnego. Jego proces kosztował ponad 50 milionów dolarów, całkowity koszt instytucji powołanej do osądzenia winnych zbrodni w Sierra Leone w latach 1991 –2001 to ponad 250 milionów (od 2004 roku zapadło osiem wyroków, orzeczono kary więzienia od 15 do 52 lat).
Taylor jest pierwszym szefem państwa uznanym za winnego przez instytucje międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości. Slobodan Milosević nie doczekał wyroku, umierając w więzieniu, na liście oskarżonych są kolejni pojmani: Laurent Gbagbo z Wybrzeża Kości Słoniowej i ciągle pozostający na wolności Omar al Baszir, prezydent Sudanu.
Organizacje międzynarodowe i prawnicy cieszą się, że werdykt w sprawie Taylora kończy okres bezkarności bandytów, którzy wierzyli, że stanowisko prezydenta czy premiera zapewni im dożywotni immunitet. Sceptycy mówią, że koszty procesu są niewspółmierne do zysków, i wskazują, że jak dotąd zdecydowana większość oskarżonych pochodzi z Afryki, co tylko utwierdza stereotyp tego kontynentu jako jądra ciemności. Co więcej, po werdykcie w sprawie Taylora (wyrok zapadnie w maju) wielu ludzi w Afryce, a zwłaszcza w Liberii, wcale nie uważa, że sprawiedliwości staje się zadość.
Ale zacznijmy do początku.
Z klanu wyzwoleńców
Charles Taylor należy do klanu tzw. Amerykańskich Liberyjczyków, czyli grupy potomków założycieli tego dziwnego państwa. Stworzyło go w połowie XIX wieku 300 wyzwolonych amerykańskich niewolników z Południa, którzy przy wsparciu części białych amerykańskich elit dostali prawo do osiedlenia się na skrawku lądu na zachodnim brzegu Afryki. Jako potomek osadnika Taylor miał prawo do wykształcenia w USA i wyjechał tam na studia ekonomiczne.
Pod koniec lat 70. aktywnie działał wśród Liberyjczyków studiujących w Stanach, między innymi odbył w Nowym Jorku publiczną debatę z ówczesnym prezydentem Liberii Williamem Tolbertem. Rok później Tolbert został obalony przez sierżanta Samuela Doe, przywódcę spisku wojskowych domagających się polepszenia warunków materialnych w armii.
Taylor wrócił do Liberii w 1980 roku, został sojusznikiem nowego prezydenta i zajął się tym, czym zajmowali się wówczas wszyscy Liberyjczycy na stanowiskach, czyli kradł na potęgę. W maju 1983 roku prezydent kazał aresztować Taylora pod zarzutem przywłaszczenia sobie prawie miliona dolarów z kasy państwowej. Do aresztowania jednak nie doszło, bo Taylorowi udało się uciec do Stanów.
Co działo się później, stało się pożywką różnych teorii spiskowych. Taylora zatrzymano w 1984 roku i w oczekiwaniu na ekstradycję do Monrowii osadzono w więzieniu w Plymouth. Jednak rok później w towarzystwie pięciu innych więźniów Taylor uciekł – podobno przepiłował kraty w oknie więziennej pralni, wyskoczył z drugiego piętra, przelazł przez płot więzienia i tyle go widziano.