Utopił Liberię we krwi

Era Charlesa Taylora, jednego z najokrutniejszych rzeźników w historii Afryki, dobiegła końca – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 30.04.2012 00:31 Publikacja: 30.04.2012 00:30

Dariusz Rosiak

Dariusz Rosiak

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Charles Taylor, jeden z najbardziej bezwzględnych morderców we współczesnej historii, były prezydent Liberii, zarządca imperium przemytniczo-handlowego obracającego milionami dolarów i sprawca kampanii przemocy, która w historii ludzkiego barbarzyństwa zajmuje jedno z poczesnych miejsc, został właśnie uznany za winnego zbrodni wojennych.

Ale to tylko część prawdy o Taylorze i jego procesie.

Wyrok dla szefa państwa

Sąd Specjalny dla Sierra Leone ma dobre wyczucie czasu. 27 kwietnia przypadało święto narodowe tego kraju, dwa dni wcześniej człowiek uznawany za tego, który na ostatnią dekadę XX wieku pogrążył Sierra Leone w morzu krwi, został uznany za winnego. Jego proces kosztował ponad 50 milionów dolarów, całkowity koszt instytucji powołanej do osądzenia winnych zbrodni w Sierra Leone w latach 1991 –2001 to ponad 250 milionów (od 2004 roku zapadło osiem wyroków, orzeczono kary więzienia od 15 do 52 lat).

Taylor jest pierwszym szefem państwa uznanym za winnego przez instytucje międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości. Slobodan Milosević nie doczekał wyroku, umierając w więzieniu, na liście oskarżonych są kolejni pojmani: Laurent Gbagbo z Wybrzeża Kości Słoniowej i ciągle pozostający na wolności Omar al Baszir, prezydent Sudanu.

Organizacje międzynarodowe i prawnicy cieszą się, że werdykt w sprawie Taylora kończy okres bezkarności bandytów, którzy wierzyli, że stanowisko prezydenta czy premiera zapewni im dożywotni immunitet. Sceptycy mówią, że koszty procesu są niewspółmierne do zysków, i wskazują, że jak dotąd zdecydowana większość oskarżonych pochodzi z Afryki, co tylko utwierdza stereotyp tego kontynentu jako jądra ciemności. Co więcej, po werdykcie w sprawie Taylora (wyrok zapadnie w maju) wielu ludzi w Afryce, a zwłaszcza w Liberii, wcale nie uważa, że sprawiedliwości staje się zadość.

Ale zacznijmy do początku.

Z klanu wyzwoleńców

Charles Taylor należy do klanu tzw. Amerykańskich Liberyjczyków, czyli grupy potomków założycieli tego dziwnego państwa. Stworzyło go w połowie XIX wieku 300 wyzwolonych amerykańskich niewolników z Południa, którzy przy wsparciu części białych amerykańskich elit dostali prawo do osiedlenia się na skrawku lądu na zachodnim brzegu Afryki. Jako potomek osadnika Taylor miał prawo do wykształcenia w USA i wyjechał tam na studia ekonomiczne.

Pod koniec lat 70. aktywnie działał wśród Liberyjczyków studiujących w Stanach, między innymi odbył w Nowym Jorku publiczną debatę z ówczesnym prezydentem Liberii Williamem Tolbertem. Rok później Tolbert został obalony przez sierżanta Samuela Doe, przywódcę spisku wojskowych domagających się polepszenia warunków materialnych w armii.

Taylor wrócił do Liberii w 1980 roku, został sojusznikiem nowego prezydenta i zajął się tym, czym zajmowali się wówczas wszyscy Liberyjczycy na stanowiskach, czyli kradł na potęgę. W maju 1983 roku prezydent kazał aresztować Taylora pod zarzutem przywłaszczenia sobie prawie miliona dolarów z kasy państwowej. Do aresztowania jednak nie doszło, bo Taylorowi udało się uciec do Stanów.

Co działo się później, stało się pożywką różnych teorii spiskowych. Taylora zatrzymano w 1984 roku i w oczekiwaniu na ekstradycję do Monrowii osadzono w więzieniu w Plymouth. Jednak rok później w towarzystwie pięciu innych więźniów Taylor uciekł – podobno przepiłował kraty w oknie więziennej pralni, wyskoczył z drugiego piętra, przelazł przez płot więzienia i tyle go widziano.

W trakcie obecnego procesu Taylor twierdził, że po prostu wyszedł z więzienia, bo został zwolniony. Wcześniej twierdził jednak, że to CIA mu pomogło uciec, oczekując od niego w zamian obalenia Samuela Doe, który w międzyczasie siał terror i spustoszenie w narodzie.

Czaszki na patykach

Pomogli mu czy nie – co do tego nie ma jasności, wiadomo natomiast, że Amerykanie bardzo się ucieszyli, gdy pod koniec lat 80. Taylor rozpoczął swoją kampanię przeciwko Samuelowi Doe na czele Narodowego Patriotycznego Frontu Liberii (NPFL).

W lipcu 1990 roku Taylor dotarł do Monrowii, a jego ludzie zamordowali Doe w okrutny sposób.

Na następne siedem lat Liberia stała się miejscem wojny domowej i kaźni prawie 200 tysięcy ludzi (kraj liczył 3,5 miliona mieszkańców). Symbolem tej wojny stały się dzieci żołnierze, czaszki nabite na patyki, zamroczeni narkotykami rebelianci w kobiecych perukach, maski, magiczne talizmany, które rzekomo chroniły przed śmiercią. Sam Charles Taylor uznawany był przez niektórych rodaków za półboga dysponującego ponadnaturalnymi siłami: świadkowie zarzekali się, że widzieli, jak odbijają się od niego kule.

Zeznając w 2008 roku na procesie Taylora w Hadze, jego szef sztabu Joseph „Zygzak" Marzah opowiadał, jak na rozkaz szefa NPFL żołnierze zjadali ciała swoich ofiar (również żołnierzy z afrykańskiej misji wojskowej ECOMOG, która walczyła wówczas z rebeliantami). Potem żołnierze Taylora nabijali głowy ofiar na kije i ustawiali je na posterunkach drogowych. W trakcie procesu w Hadze Taylor wszystkiemu zaprzeczał, uznając tego rodzaju zeznania za kompletne brednie.

W 1997 roku Taylor wygrał wojnę domową, a w każdym razie sterroryzował kraj do tego stopnia, że był gotów rozpisać wybory prezydenckie. Przed nimi jasno dał Liberyjczykom do zrozumienia, że jeśli ich nie wygra, Liberię czekają kolejne lata rzezi i barbarzyństwa. I zagłosowali na niego.

„Zabił moją matkę, zabił mojego ojca – będę na niego głosował" – tak brzmiało hasło kampanii wyborczej mającej zachęcać do głosowania na Taylora. Taylor objął stanowisko prezydenta Liberii przy pełnej aprobacie wspólnoty międzynarodowej, która po dramacie Somalii, ludobójstwie w Rwandzie, w obliczu ciągle trwającej wojny domowej w Angoli dość miała niezrozumiałych wojen w Afryce.

Krawawe diamenty

Jednocześnie z terroryzowaniem własnego kraju Taylor wspierał rebeliantów w Sierra Leone kierowanych przez Fodaya Sankoha i jego armię pod nazwą Zjednoczonego Frontu Rewolucyjnego (RUF). Poznał go najprawdopodobniej w Libii, gdzie po ucieczce z amerykańskiego więzienia przebywał w obozach szkoleniowych pułkownika Kaddafiego. W zamian za diamenty, nad których wydobyciem kontrolę sprawowali rebelianci Sankoha Taylor, organizował dla RUF broń. Ponoć dostawał jedną trzecią ceny każdego kamienia, a reszta trafiała do pośredników i osób zapewniających transport diamentów i broni, którą rebelianci dostawali za kamienie. Wśród nich największą sławą okrył się legendarny właściciel globalnej firmy transportowej obsługującej większość wojen ostatnich lat, Wiktor But, skazany niedawno w USA na 25 lat więzienia.

Wojnę w Sierra Leone zakończyła dopiero zdecydowana interwencja wojsk brytyjskich w 2002 roku. Przerwała ona rzeź, w której zginęło od 50 do 200 tysięcy ludzi. Kilkaset tysięcy straciło stopy i ręce, gdyż ucinanie kończyn było jedną z ulubionych form znęcania się nad ofiarami stosowanymi przez rebeliantów. Tysiące dzieci, zwłaszcza chłopców, do dziś cierpią z powodu traumy psychicznej, jaką było wcielanie do RUF. Wielu z nich zmuszano do zabijania, również najbliższych członków rodziny – matki, ojca. Większość zbrodniarzy zarówno z Sierra Leone, jak i Liberii do dziś pozostaje na wolności i nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek mieli trafić za kraty.

W 2003 roku sąd powołany przez ONZ do ścigania winnych zbrodni w czasie wojny domowej w Sierra Leone nakazał aresztowanie Charlesa Taylora za zbrodnie przeciw ludzkości, zbrodnie wojenne oraz inne poważne pogwałcenia prawa międzynarodowego. W tym czasie w Liberii trwała ofensywa rebeliantów, która zapowiadała koniec rządów Taylora. Zmuszony do rezygnacji ustąpił w sierpniu 2003 roku i udał się na wygnanie do Nigerii.

W 2006 roku prezydentem Liberii została Ellen Johnson Sirleaf, pierwsza kobieta – głowa państwa w Afryce. Wcześniej, w czasie pierwszej wojny domowej, ona również wspierała Taylora, za co liberyjska Komisja Prawdy i Pojednania umieściła ją na liście osób z zakazem pełnienia funkcji publicznych. Następnie została z tej listy usunięta, dziś uznawana jest – nie do końca słusznie – za modelowy przykład nowego pokolenia liderów w Afryce, w 2011 roku została laureatką Pokojowej Nagrody Nobla. Tuż po objęciu stanowiska Johnson Sirleaf wystąpiła z oficjalnym wnioskiem o ekstradycję Taylora. Nigeryjczycy aresztowali go i przekazali żołnierzom ONZ, którzy przetransportowali go do Freetown. Potem proces Taylora został przeniesiony do Hagi, by nie destabilizował sytuacji politycznej w Sierra Leone i Liberii.

Ostrzeżenie dla bandytów

Era Charlesa Taylora, jednego z najokrutniejszych rzeźników w historii Afryki, dobiegła końca. Przez wielu Liberyjczyków werdykt sądu w Hadze uznawany jest jednak za kolejny wyraz zachodniego spisku przeciwko Afryce. Byli współpracownicy Taylora ciągle należą do elit rządzących krajem, a ofiary wojny pozostawione są same sobie. Paradoksem obecnego procesu jest fakt, że Taylor odpowiadał za przestępstwa popełnione w obcym kraju, a jego zbrodnie w ojczyźnie pozostaną nieosądzone.

Jednak krytyka sądu powinna mieć granice. Nawet jeśli nie udało się uznać Taylora za winnego kierowania zbrodniami RUF (uznano go za winnego udziału w zbrodniach, co jest lżejszym przestępstwem), nawet jeśli nie wszyscy bandyci trafiają na ławę oskarżonych i nawet jeśli koszty utrzymania sądu są kosmiczne, to jednak zakończenie tego procesu jest jego ogromnym sukcesem i ostrzeżeniem dla bandytów na całym świecie. Zwłaszcza dla bandytów na wysokich stanowiskach.

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa