Skandaliczna – bo w tej sprawie chcę użyć tego słowa już w pierwszym zdaniu – decyzja komisji kultury Sejmu RP, która głosami PO i palikociarni odrzuciła projekt ogłoszenia roku 2013 rokiem Powstania Styczniowego (nadchodzi równa, 150. rocznica) doczekała się już wielu komentarzy i interpretacji.
Zacznę może jednak od tego, dlaczego uważam tę (ujawnioną przez portal wPolityce.pl) decyzję za skandaliczną, choć osobiście jestem wobec polskich powstań sceptyczny, a Styczniowe uważam za tragiczny wynik nawet nie tyle błędnej kalkulacji, ile niedojrzałych emocji ludzi, którzy nie powinni mieć możliwości kierowania losem narodu. Odpowiedź jest prosta. Po pierwsze, było ono zarazem przejawem patriotyzmu i bohaterstwa najwyższej próby. Po drugie – we współczesności, w świecie, gdzie Polska jest wolna, a zarazem masowa kultura promuje przede wszystkim zabieganie o własną, indywidualną satysfakcję, a nie o dobro narodowej wspólnoty, pielęgnowanie powstańczych tradycji nie grozi żadnymi „szaleńczymi zrywami”. Bo przeciw komu niby? Wnosi natomiast w proces społecznego wychowania cenne wartości, jak osobista ofiarność czy poświęcenie się dla dobra wspólnego, których niestety nie mamy w nadmiarze.
To są konstatacje tak oczywiste, że musi dziwić postawa ludzi, którzy tego nie dostrzegają. Nie mówię tego, oczywiście, o posłach Ruchu Palikota. Ich nihilizm i autodestrukcyjna wrogość wobec polskości (to nie jest publicystyczna przesada; ich wódz wzywał przecież otwarcie, by „powiedzieć Polakom, że muszą się wyrzec polskości) powodują, że dziwiłoby raczej zajęcie przez nich w tej sprawie 1863 roku innej postawy. Myślę tu raczej o posłach Platformy, i to ich zachowanie jest przedmiotem refleksji komentatorów.
Strach przed Rosją?
– Źródłem tej decyzji jest obawa przed inicjowaniem projektów edukacyjnych, kulturalnych, które drażniłyby Rosję – sądzi poseł PiS Kazimierz Ujazdowski. Uważa on, że wzięła się ona „z kompletnego braku podmiotowości, z takiego absolutnego prymitywizmu, który polega na takim myśleniu, że skoro robimy politykę zbliżenia z Rosją, to musimy automatycznie usunąć wszystkie drażliwe problemy”.
Wątpię, by ta opinia była prawdziwa. Przypomnijmy, że w setną rocznicę Powstania, w 1963 roku, czyli w apogeum PRL, władze jak najbardziej komunistyczne zorganizowały styczniowe obchody na skalę masową. Trwały one przez cały rok. W całym kraju powstawały upamiętnienia stoczonych przez powstańców bitew. Z reguły ich odsłonięcia połączone były z patriotycznymi manifestacjami, organizowanymi rzecz jasna przez władze. Wydano wtedy szereg związanych z Powstaniem publikacji. W szkołach odbywały się poświęcone mu akademie, a uczniów uczono powstańczych pieśni.
A wszystko to działo się, przypomnijmy, w czasach kiedy hasło „nie drażnić Rosji” niosło ze sobą jednak, bardzo eufemistycznie to ujmując, nieco więcej treści niż obecnie. Kiedy strach przed „radzieckimi” nie był wymyślony, tylko naprawdę powszechny. I kiedy rządzili ludzie naprawdę uzależnieni od Moskwy.