Paskudna gra Powstaniem Styczniowym

Platforma Obywatelska od dawna już igra z ideą rozbudowy własnej formacji w lewo, „pożywienia się” częścią elektoratów SLD i Palikota. A taki manewr wymaga ideologicznego zbliżenia – pisze publicysta „Rz”

Publikacja: 30.10.2012 19:03

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Skandaliczna – bo w tej sprawie chcę użyć tego słowa już w pierwszym zdaniu – decyzja komisji kultury Sejmu RP, która głosami PO i palikociarni odrzuciła projekt ogłoszenia roku 2013 rokiem Powstania Styczniowego (nadchodzi równa, 150. rocznica) doczekała się już wielu komentarzy i interpretacji.

Zacznę może jednak od tego, dlaczego uważam tę (ujawnioną przez portal wPolityce.pl) decyzję za skandaliczną, choć osobiście jestem wobec polskich powstań sceptyczny, a Styczniowe uważam za tragiczny wynik nawet nie tyle błędnej kalkulacji, ile niedojrzałych emocji ludzi, którzy nie powinni mieć możliwości kierowania losem narodu. Odpowiedź jest prosta. Po pierwsze, było ono zarazem przejawem patriotyzmu i bohaterstwa najwyższej próby. Po drugie – we współczesności, w świecie, gdzie Polska jest wolna, a zarazem masowa kultura promuje przede wszystkim zabieganie o własną, indywidualną satysfakcję, a nie o dobro narodowej wspólnoty, pielęgnowanie powstańczych tradycji nie grozi żadnymi „szaleńczymi zrywami”. Bo przeciw komu niby? Wnosi natomiast w proces społecznego wychowania cenne wartości, jak osobista ofiarność czy poświęcenie się dla dobra wspólnego, których niestety nie mamy w nadmiarze.

To są konstatacje tak oczywiste, że musi dziwić postawa ludzi, którzy tego nie dostrzegają. Nie mówię tego, oczywiście, o posłach Ruchu Palikota. Ich nihilizm i autodestrukcyjna wrogość wobec polskości (to nie jest publicystyczna przesada; ich wódz wzywał przecież otwarcie, by „powiedzieć Polakom, że muszą się wyrzec polskości) powodują, że dziwiłoby raczej zajęcie przez nich w tej sprawie 1863 roku innej postawy. Myślę tu raczej o posłach Platformy, i to ich zachowanie jest przedmiotem refleksji komentatorów.

Strach przed Rosją?

– Źródłem tej decyzji jest obawa przed inicjowaniem projektów edukacyjnych, kulturalnych, które drażniłyby Rosję – sądzi poseł PiS Kazimierz Ujazdowski. Uważa on, że wzięła się ona „z kompletnego braku podmiotowości, z takiego absolutnego prymitywizmu, który polega na takim myśleniu, że skoro robimy politykę zbliżenia z Rosją, to musimy automatycznie usunąć wszystkie drażliwe problemy”.

Wątpię, by ta opinia była prawdziwa. Przypomnijmy, że w setną rocznicę Powstania, w 1963 roku, czyli w apogeum PRL, władze jak najbardziej komunistyczne zorganizowały styczniowe obchody na skalę masową. Trwały one przez cały rok. W całym kraju powstawały upamiętnienia stoczonych przez powstańców bitew. Z reguły ich odsłonięcia połączone były z patriotycznymi manifestacjami, organizowanymi rzecz jasna przez władze. Wydano wtedy szereg związanych z Powstaniem publikacji. W szkołach odbywały się poświęcone mu akademie, a uczniów uczono powstańczych pieśni.
A wszystko to działo się, przypomnijmy, w czasach kiedy hasło „nie drażnić Rosji” niosło ze sobą jednak, bardzo eufemistycznie to ujmując, nieco więcej treści niż obecnie. Kiedy strach przed „radzieckimi” nie był wymyślony, tylko naprawdę powszechny. I kiedy rządzili ludzie naprawdę uzależnieni od Moskwy.

Nawiasem mówiąc, pisowska strona dzielącego obecnie Polaków konfliktu miewa tendencję do tłumaczenia rzekomym powszechnym strachem przed Rosją rozmaitych sytuacji, w których większość społeczeństwa zachowuje się inaczej, niż – słusznie czy niesłusznie – chcieliby działacze partii Kaczyńskiego i sympatyzujący z nią intelektualiści.

Dlatego nie wierzyli...

Właśnie strachem przed Rosją na przykład długo wyjaśniano fakt, iż większość Polaków mniej lub bardziej przyjmowała rządową wersję przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej, nie akceptując zarazem wersji czy to zamachowej, czy to nawet łagodniejszej, mówiącej, że postępowanie rządu przed i po katastrofie skompromitowało go. To tłumaczenie było wprawdzie całkowicie sprzeczne z moją wiedzą i intuicjami na temat naszego społeczeństwa (nie zauważałem i nie zauważam powszechnych przejawów strachu przed Rosją, uważaną przez ogromną większość Polaków raczej za coś egzotycznego i w małym stopniu nas dotyczącego; strachy takie wymarły moim zdaniem ostatecznie na początku lat 90.), ale zarazem wyglądało to nawet intelektualnie spójnie.

Ba, ale obecnie sondaże pokazują, że ludzie w coraz większej mierze zmieniają swój stosunek do rządu, a niemal najważniejszą (po sprawie Amber Gold – według badania TNS Polska dla „Polityki”) odgrywa w tym procesie katastrofa smoleńska. Widzimy też coraz większe zrozumienie coraz większej części Polaków dla tez mówiących o tym, że katastrofa smoleńska to w tej czy innej formie wina Rosji.

Więc co? Nie chcieli przyjąć prawdy o Smoleńsku, bo się bali Rosji, a potem nagle zaczęli ją przyjmować, bo przestali się bać? Może w ciągu ostatniego roku Rosja poniosła geopolityczną klęskę na skalę ZSRR lat 90., i stąd ta przemiana?
Wolne żarty. Jeśli poczytać prasę sympatyzującą z PiS, to trwa tam raczej nieustanny festiwal uprzedzania o zagrożeniu z kierunku wschodniego; przedstawiania Rosji jako potężnego mocarstwa, przed którym niemalże korzy się świat zachodni...

Polacy – taki z tego wniosek – w swojej zdecydowanej większości ani się Rosji nie bali, ani nie boją (choć oczywiście hasło, że „oszalały Kaczor” chce wypowiedzieć wojnę mocarstwu, było do pewnego stopnia nośne). Mieli na temat sprawy smoleńskiej określony pogląd nie ze względu na ten rzekomy strach, tylko dlatego że ich większość bardzo nie chciała powrotu do władzy obozu Kaczyńskiego, a sprawa smoleńska została im przedstawiona jako ściśle powiązana z tym ewentualnym powrotem – przez propagandę rządu, którą ta większość uważała za zaporę przed tym powrotem.

I zmieniają ten pogląd nie dlatego że im strach przed Rosją minął, tylko dlatego że pod naporem faktów rewidują opinię na temat tego rządu, a zarazem dostarczane są im nowe dla nich wiadomości o katastrofie smoleńskiej. Przedtem też docierały do nich niekorzystne dla rządu informacje, a także w jakimś zakresie wiadomości nakazujące sceptycyzm wobec oficjalnej wersji przebiegu tragedii z 10 kwietnia, ale przeważał odruch niechęci wobec Kaczyńskiego. Dlatego nie wyciągali z nich wniosków. Ale te odrzucane fakty kumulowały się w podświadomości ludzi. I w końcu ilość przeszła w jakość, tama się przerwała. Bez jakiegokolwiek związku z rzekomą obawą przed Moskwą.

Ma być jak w Europie

Ów brak strachu przed Rosją dotyczy tak zwykłych wyborców, jak i posłów Platformy. Gdzie więc szukać przyczyn ich – dla wielu zaskakującego – zachowania w sprawie styczniowej rocznicy? Sądzę, że w szerszym kontekście trwającego w Polsce politycznego i kulturowego konfliktu.

Konfliktu, w którym – to po pierwsze – kiedy jedna strona mówi „A”, druga czuje się zobowiązana, by natychmiast krzyknąć „nie A!”. Innymi słowy coraz ważniejsza jest nie tyle merytoryka, ile zachowanie konsekwentnie wojenne.
Ponieważ obóz PiS konsekwentnie (i, dodajmy, zgodnie z autentycznymi własnymi intuicjami) eksploatuje temat patriotyzmu, i ponieważ w pisowskim modelu narodowych emocji bardzo istotne są wątki insurekcyjne, to obóz przeciwny coraz głośniej krzyczy: „nie A!”. „Nie A!” zabrzmiałoby zawsze, nawet gdyby „A” oznaczało, że kwadratura koła jest niemożliwa. Bo między „nami” a „nimi” musi przecież zawsze być widoczna przepaść.

Po drugie – kontekstem tej wojny jest szerszy konflikt kulturowy.

Narracja Platformy jest narracją, w której kluczową rolę odgrywa hasło „modernizacji” i nie zawsze artykułowany, ale wyraźny wymóg uczynienia Polski kompatybilną z Europą. A cechą tej ostatniej, przynajmniej takiej, jaką chcą widzieć elity brukselskie i szerzej – zachodniej części kontynentu – jest atrofia silnych tożsamości i zwłaszcza silnych emocji narodowych, utożsamianych z nacjonalizmem, wstecznictwem i zagrożeniem dla europejskiego projektu. Celebrowanie pamięci o powstaniach narodowych to bez wątpienia potężny czynnik, utrwalający czy intensyfikujący narodowe emocje. Z punktu widzenia „projektu kompatybilizacji” jest to więc coś zdecydowanie destrukcyjnego.

Patrząc z tej perspektywy przeciwstawienie się idei ogłoszenia Roku Powstania Styczniowego jest zachowaniem bardzo logicznym.

Przejąć wrażliwość

Wreszcie, po trzecie, Platforma Obywatelska (czy raczej większość jej kierownictwa, ale to kierownictwo tworzy przecież trendy) od dawna już igra z ideą rozbudowy własnej formacji w lewo, „pożywienia się” częścią elektoratów SLD i Palikota, i utrwalenia w ten sposób własnej dominacji na scenie politycznej. A taki manewr wymaga ideologicznego zbliżenia. I istotnie, zwłaszcza ostatnio widzimy kolejne ideowe koncesje PO na rzecz światopoglądu radykalnie liberalno-lewicowego.
Sprawa Powstania dobrze wpisuje się w ten trend. Paradoksalnie, bo patrząc historycznie to polska lewica właśnie była strażniczką świętego ognia pamięci o powstaniach, a prawica miewała skłonności do dystansowania się od nich (endecja, ale także konserwatyści). W dodatku powstania (a Styczniowe zwłaszcza) niosły ze sobą postępową treść społeczną.

Jednak cóż – obecna polska lewica jest inna. Jej większość ma mało wspólnego z tradycją PPS, sporo natomiast z peerelowskim „geopolitycznym realizmem” jako uzasadnieniem dla sprawowania władzy przez „obóz realnego socjalizmu”.
Kiedy w dodatku na tę tożsamość nałożyły się wpływy współczesnej lewicy zachodniej, z jej narodowym nihilizmem, postępującą od lat 80. niechęcią wobec realnie istniejących tradycyjnych wspólnot i prymatem przeróżnych „uciemiężonych mniejszości” nad tymi wspólnotami (a wśród tych ostatnich najważniejsza jest ta narodowa), to mamy to, co mamy. Garstka radykalnych, nieeseldowskich i niepalikociarskich lewicowców, próbująca zmienić tę sytuację i na przykład organizująca każdego 1 sierpnia własne uroczystości ku czci walczących na Starówce żołnierzy 104. Kompanii Związku Syndykalistów, pozostaje garstką. Niestety, większość lewicowców (tych prawdziwych i tych „kawiorowych”) te sprawy jeśli nie drażnią, to co najmniej nic nie obchodzą.

Do tych nastrojów musi się dostosować Platforma, jeśli chce poważnie myśleć o konkurencji z Palikotem czy Millerem. Musi rada nierada. A na skutek opisanych powyżej procesów związanych z narracją „modernizacyjną” – coraz bardziej rada niż nierada.

Strumienie kulturowe

Ofiarą tego wszystkiego pada pamięć o padłych w żmudzkich i świętokrzyskich lasach, o powieszonych na Cytadeli, zmarłych na Sybirze i gdzieś na etapie. Co jednak jeszcze gorsze – ofiarą może paść też świadomość młodego pokolenia. Bo temat powstańczy, jak już napisałem, nawet nadużywany (a dlaczego mielibyśmy sądzić, że teraz, gdy w wielobarwnej rzeczywistości konkurują ze sobą różne strumienie kulturowe, mógłby on być nadużywany, wtłaczany do głów i lansowany przesadnie?) w dzisiejszych warunkach nie może owocować niczym złym. Owocuje natomiast sporą ilością dobra. Bo rozpowszechnienie przeświadczenia, że należy bronić wolności i swojej wspólnoty nawet kosztem indywidualnych wyrzeczeń, jest przecież społecznie dobre. A w atomizującym się i skłonnym do agresywnego egoizmu społeczeństwie – wprost bezcenne.

Ale polityków PO najwyraźniej obchodzi to coraz mniej.

Skandaliczna – bo w tej sprawie chcę użyć tego słowa już w pierwszym zdaniu – decyzja komisji kultury Sejmu RP, która głosami PO i palikociarni odrzuciła projekt ogłoszenia roku 2013 rokiem Powstania Styczniowego (nadchodzi równa, 150. rocznica) doczekała się już wielu komentarzy i interpretacji.

Zacznę może jednak od tego, dlaczego uważam tę (ujawnioną przez portal wPolityce.pl) decyzję za skandaliczną, choć osobiście jestem wobec polskich powstań sceptyczny, a Styczniowe uważam za tragiczny wynik nawet nie tyle błędnej kalkulacji, ile niedojrzałych emocji ludzi, którzy nie powinni mieć możliwości kierowania losem narodu. Odpowiedź jest prosta. Po pierwsze, było ono zarazem przejawem patriotyzmu i bohaterstwa najwyższej próby. Po drugie – we współczesności, w świecie, gdzie Polska jest wolna, a zarazem masowa kultura promuje przede wszystkim zabieganie o własną, indywidualną satysfakcję, a nie o dobro narodowej wspólnoty, pielęgnowanie powstańczych tradycji nie grozi żadnymi „szaleńczymi zrywami”. Bo przeciw komu niby? Wnosi natomiast w proces społecznego wychowania cenne wartości, jak osobista ofiarność czy poświęcenie się dla dobra wspólnego, których niestety nie mamy w nadmiarze.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa