W piątek byłem świadkiem wyjątkowego zdarzenia. Jeden z zaproszonych na spotkanie ministra spraw zagranicznych posłów do Parlamentu Europejskiego niemal zaraz po wejściu na salę, w której miało się ono odbyć, uderzył innego. Osoby będące świadkami zdarzenia były poruszone; sprawca ekscesu został w dyplomatycznej formule wyproszony ze spotkania – toteż, jak sam to relacjonuje, zapominając o tym drobnym szczególe – „z niego wyszedł".
Nikt nie wiedział, o co w całym zajściu poszło – stąd zaskoczenie, wręcz niedowierzanie. Kiedy jesteśmy świadkami sytuacji, w której ktoś zostaje uderzony, budzi to w nas współczucie wobec ofiary – szczególnie wtedy, gdy uderzenie może być interpretowane jako atak na czyjąś godność, gdy stanowi ono pogwałcenie należnego tej osobie poczucia bezpieczeństwa oraz nadużycie zaufania żywionego przez nią wobec innych ludzi.
Mnie to zdarzenie zainspirowało do oceny wyboru sprawcy ekscesu do Parlamentu Europejskiego, organu wybieranego do „reprezentowania obywateli Unii Europejskiej" (tak przewiduje przepis prawa unijnego). Proszę zwrócić uwagę, że akt wybrania go w wyborach do PE w Polsce oznacza, że owego „reprezentowania" wszystkich obywateli UE dokonali Polacy (udział obywateli innych państw członkowskich UE w polskich wyborach do PE był nieznaczny).
Co możemy pomyśleć o tym wyborze? Moim zdaniem nie był on dobry. Złe było to, że przez ten personalny wybór dokonano także dowartościowania postawy, języka, wreszcie programu politycznego, które w moim przekonaniu są dla nas, obywateli Polski, obywateli Unii Europejskiej, niedobre.
Trujące słowa
To, że język stanowi skuteczne narzędzie osiągania jakichś celów w życiu społecznym, jest oczywiste. Służy on także wyrażaniu, na różnym poziomie dosadności i z różną siłą perswazji, rozmaitych poglądów. Nie może być inaczej. Tak jest dobrze.