Eksces w pałacyku MSZ

Od lat 30. ubiegłego wieku wiemy, że język może być wprzęgnięty w grę, ?która jest niegodziwa, i służyć degradacji przeciwników politycznych ?– pisze wiceminister spraw zagranicznych.

Publikacja: 14.07.2014 02:00

Eksces w pałacyku MSZ

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek jd Jerzy Dudek

Red

W piątek byłem świadkiem wyjątkowego zdarzenia. Jeden z zaproszonych na spotkanie ministra spraw zagranicznych posłów do Parlamentu Europejskiego niemal zaraz po wejściu na salę, w której miało się ono odbyć, uderzył innego. Osoby będące świadkami zdarzenia były poruszone; sprawca ekscesu został w dyplomatycznej formule wyproszony ze spotkania – toteż, jak sam to relacjonuje, zapominając o tym drobnym szczególe – „z niego wyszedł".

Nikt nie wiedział, o co w całym zajściu poszło – stąd zaskoczenie, wręcz niedowierzanie. Kiedy jesteśmy świadkami sytuacji, w której ktoś zostaje uderzony, budzi to w nas współczucie wobec ofiary – szczególnie wtedy, gdy uderzenie może być interpretowane jako atak na czyjąś godność, gdy stanowi ono pogwałcenie należnego tej osobie poczucia bezpieczeństwa oraz nadużycie zaufania żywionego przez nią wobec innych ludzi.

Mnie to zdarzenie zainspirowało do oceny wyboru sprawcy ekscesu do Parlamentu Europejskiego, organu wybieranego do „reprezentowania obywateli Unii Europejskiej" (tak przewiduje przepis prawa unijnego). Proszę zwrócić uwagę, że akt wybrania go w wyborach do PE w Polsce oznacza, że owego „reprezentowania" wszystkich obywateli UE dokonali Polacy (udział obywateli innych państw członkowskich UE w polskich wyborach do PE był nieznaczny).

Co możemy pomyśleć o tym wyborze? Moim zdaniem nie był on dobry. Złe było to, że przez ten personalny wybór dokonano także dowartościowania postawy, języka, wreszcie programu politycznego, które w moim przekonaniu są dla nas, obywateli Polski, obywateli Unii Europejskiej, niedobre.

Trujące słowa

To, że język stanowi skuteczne narzędzie osiągania jakichś celów w życiu społecznym, jest oczywiste. Służy on także wyrażaniu, na różnym poziomie dosadności i z różną siłą perswazji, rozmaitych poglądów. Nie może być inaczej. Tak jest dobrze.

Od lat 30. ubiegłego wieku wiemy jednak, że język może być wprzęgnięty w grę, która jest niegodziwa. Może bowiem służyć symbolicznej degradacji przeciwników (zwłaszcza przeciwników politycznych), ale również odarciu ich z właściwości wartego szacunku bycia innym człowiekiem – co otwiera drogę do degradacji rzeczywistej, usankcjonowanej prawnie. Neologizmy, które na użytek tego zabiegu się tworzy, wymagają pewnej zręczności, wręcz bystrości umysłu; w pierwszym odruchu wiele z nich może także jakoś zaskakiwać swoim – powiedzmy to otwarcie – dowcipem. Po chwili zastanowienia, zauważamy, że ów „dowcip" skłania nie do śmiechu, lecz rechotu. Mimo że żywi się zwykłą potrzebą humoru, realizuje jednak program nieuzasadnionej społecznej degradacji ludzi, przeciwko którym jest skierowany. W społeczeństwie, w którym godzimy się na różnorodność poglądów i prawo każdego do podejmowania prób realizacji własnych aspiracji życiowych, trujący język wiedzie tych, którzy dali się „otruć", za daleko.

Fałszywy program ?i tania polityka

Historia polskiej demokracji zna wiele ugrupowań i wielu polityków oferujących proste rozwiązania „wszystkich naszych problemów". Także polityków definiujących „eschatologicznego wroga" – a więc takiego, który musi „istnieć", by dać lepsze bądź choćby „jakieś" uzasadnienie ich wątłego programu. Owa wątłość tej „taniej polityki" wynikała zazwyczaj ze skupienia ich uwagi programowej na zniszczeniu owego wroga – bo, wedle tej logiki, przecież jego istnienie miało być główną przyczyną wskazywanych problemów. Tak więc „zniszczenie jako rozwiązanie" było dla wielu atrakcyjną formułą programową.

Wydawałoby się, że o słabości takich programów wiele już w Polsce wiemy. Problem jednak w tym, że nie jest u nas najlepiej z przekazywaniem tej wiedzy pomiędzy pokoleniami. Podobno to ludzie młodzi, niedoświadczeni wcześniejszymi skutkami złych wyborów prostych recept „na wszystko", wybrali polityka, który był sprawcą opisanego przeze mnie ekscesu.

Co w zamian za ten wybór dostaną? Jestem przekonany, że nic. Ich życie nie polepszy się w wyniku wspomnianego nieprzyjemnego zdarzenia na spotkaniu z posłami do Parlamentu Europejskiego. Jego obecność w tej instytucji da za to sposobność do rechotu. Ale czy to wystarczy, by zmuszać innych obywateli do płacenia za to także straconymi możliwościami realizacji jakiegoś innego, pozytywnego programu?

Wiem, że odpowiedzią na takie postawienie sprawy może być przedstawienie jakichś punktów programowych o tym i o owym – być może wręcz o wszystkim. Problem w tym, że owego „wszystkiego" ani trochę nie widać w oferowanej nam narracji, a tym bardziej w – moim zdaniem już żenujących – działaniach. Oferowane są za to widowiska, także takie, jak to przeze mnie opisane, w którym poniża się drugiego człowieka.

Godność i właściwe oceny

Program szacunku dla innych – także w polityce – brzmi nieatrakcyjnie. W zasadzie niewiele trzeba, by go zrealizować. Istnieje tu jednak za duże dla niektórych ryzyko „zlania się z tłumem" – bo przecież większość ludzi postępuje zgodnie z zasadą wzajemnego szacunku. Realizując ten trudny program, aby stać się widzialnym publicznie, trzeba się jakoś wybić – nie poprzez wywoływanie rechotu, lecz najlepiej poprzez czynienie czegoś, co ludzie z szacunkiem docenią. Także tego, co w danym momencie nie daje chwilowej popularności, lecz mocno osadza polityka w mainstreamie – tj. w głównym nurcie tych opcji politycznych, które rozsądna, znająca cenę złych wyborów część elektoratu jest w stanie zaakceptować. Dla „tanich" polityków to pułap niemożliwy do osiągnięcia.

Likwidacja bezrobocia, w szczególności obecnej plagi Europy, jaką stanowi bezrobocie ludzi młodych, stworzenie dobrych perspektyw godziwego życia, a także zapewnienie poczucia bezpieczeństwa na starość wymaga od polityków przemyślanej, długofalowej strategii postępowania – realizowanej nawet wtedy, gdy następuje zmiana ugrupowań rządzących. Likwidacja Unii Europejskiej z jej podobno źle funkcjonującymi instytucjami tych spraw nie załatwi. Tym bardziej nie załatwi tego deprecjonowanie jej przecież niewątpliwych osiągnięć, tak samo jak deprecjonowanie tego, co w ostatnim ćwierćwieczu osiągnęli Polacy, a co stanowi decydujący element obecnego dobrego wizerunku Polski w świecie.

Akceptacja nieodpowiedzialnej postawy, trującego języka, wątłego programu temu nie służy. Szukajmy dla siebie takich przedstawicieli, którzy będą szanować innych – bo przecież ci „inni" to także my sami. To moje przesłanie kieruję zwłaszcza do młodych wyborców pana, który nie może znaleźć dla siebie atrakcyjniejszego i bardziej pożytecznego dla wszystkich form działania publicznego.

Autor jest profesorem prawa, ?pełni funkcję podsekretarza stanu do spraw prawnych i traktatowych ?w Ministerstwie Spraw Zagranicznych

W piątek byłem świadkiem wyjątkowego zdarzenia. Jeden z zaproszonych na spotkanie ministra spraw zagranicznych posłów do Parlamentu Europejskiego niemal zaraz po wejściu na salę, w której miało się ono odbyć, uderzył innego. Osoby będące świadkami zdarzenia były poruszone; sprawca ekscesu został w dyplomatycznej formule wyproszony ze spotkania – toteż, jak sam to relacjonuje, zapominając o tym drobnym szczególe – „z niego wyszedł".

Nikt nie wiedział, o co w całym zajściu poszło – stąd zaskoczenie, wręcz niedowierzanie. Kiedy jesteśmy świadkami sytuacji, w której ktoś zostaje uderzony, budzi to w nas współczucie wobec ofiary – szczególnie wtedy, gdy uderzenie może być interpretowane jako atak na czyjąś godność, gdy stanowi ono pogwałcenie należnego tej osobie poczucia bezpieczeństwa oraz nadużycie zaufania żywionego przez nią wobec innych ludzi.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Jak uwolnić Andrzeja Poczobuta? Musimy zacząć działać