System ochrony zdrowia w Polsce od lat wymaga gruntownych zmian. W odpowiedzi na najbardziej palący problem, jakim jest ograniczenie w dostępie do świadczeń zdrowotnych, Ministerstwo Zdrowia przedstawiło dwie propozycje: pakiet kolejkowy oraz onkologiczny. Przypomnijmy – celem była zmiana organizacji systemu, sposobu sprawowania opieki nad pacjentami onkologicznymi oraz prowadzenia list oczekujących tak, aby zminimalizować kolejki do specjalistów oraz przyspieszyć proces leczenia. Wprowadzono zieloną kartę DiLO (Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego) oraz obowiązek skierowania do okulistów i dermatologów. Kolejki są tak samo długie jak były, a lekarze i ministerstwo popadają w coraz głębszy konflikt. Stroną, na której się to najmocniej odbija, są jak zwykle pacjenci.
Największe kontrowersje wzbudza pakiet onkologiczny. Każdego roku w Polsce zapada na raka 150 000 osób, a ponad 300 000 pacjentów żyje już z tą chorobą. Według specjalistów w ciągu najbliższych dziesięciu lat liczba zachorowań wzrośnie nawet o 25 proc. Potrzebne są więc natychmiastowe reformy. Rozwiązania proponowane przez ministerstwo z założenia miały na celu „sprawne i szybkie poprowadzenie pacjenta przez kolejne etapy diagnostyki i leczenia". Obserwując aktualną sytuację, trudno nie odnieść wrażenia, że projekty te zostały opracowane na szybko, wdrożone bez rzetelnego przygotowania. Należy jednak przyznać, że idea jest słuszna, a chęć kontynuacji reform wyrażają też środowiska lekarskie.
W przypadku pakietu onkologicznego wątpliwości budzi mechanizm rozliczania świadczeń. W momencie wydania karty szybkiego leczenia pełna stawka za diagnostykę zostanie zwrócona tylko tym placówkom, w których terminowo i kompleksowo zdiagnozuje się pacjenta. Wzrasta również biurokracja, którą obciążeni zostają lekarze. Rozwiązania zaproponowane w pakiecie uderzają także bezpośrednio w pacjentów nieonkologicznych, którym zmniejszono limity na świadczenia, oraz w świadczeniodawców, którzy nie są w stanie poradzić sobie z wygórowanymi wymaganiami finansowymi i organizacyjnymi narzuconymi przez MZ i NFZ.
Lekarze domagają się korekty wdrażanych reform. Z jednej strony ciężko wymagać od lekarzy, by przyjmowali na swoje barki kolejną papierkową robotę, w sytuacji gdy biurokracja w ochronie zdrowia już jest powyżej ich możliwości przerobowych. Jednocześnie wymaga się od nich szybkiego i poprawnego zdiagnozowania pacjenta w zaledwie kilka minut. Od placówek medycznych oczekuje się sprawnego i ekonomicznego działania, a z drugiej strony stawia w sytuacji, w której możliwe jest, że nie odzyskają pieniędzy za wykonane badania diagnostyczne i popadną w długi. Protestując przeciwko tym zmianom, postępują zatem jak każdy rozsądny przedsiębiorca. Tyle że ochrona zdrowia jest sektorem gospodarki różniącym się od reszty, bo chodzi o ludzkie zdrowie i życie.
Premier Donald Tusk rok temu zapowiedział zniesienie limitów w leczeniu onkologicznym, a wykonanie zadania powierzył w trybie ekspresowym ministrowi zdrowia. Jak to przeważnie bywa w polskim systemie ochrony zdrowia, doraźne i nieprzemyślane zadania wzięły górę nad kompleksowym spojrzeniem na problemy sektora ochrony zdrowia. Konsekwencją jest nieudany eksperyment. Sektor, który dba o zdrowie Polaków nie może być sterowany politycznie, a reformy ochrony zdrowia powinny opierać się na ekonomicznych analizach efektywności, które przygotowywane są długo przed wdrożeniem pakietów. Piszemy o tym obszerniej w raporcie opracowanym przez zespół Młodzi Reformują Polskę. Główny wniosek płynący z niego to brak w Polsce wizji kształtującej długofalową strategię reform sektora zdrowotnego. Większość zmian wprowadzana jest bez programów pilotażowych (ciężko tak nazwać udostępnienie portalu do wydawania tzw. zielonych kart na dwa tygodnie przed inicjacją systemu), bez analiz efektów finansowych zarówno dla systemu, jak i dla świadczeniodawców, a także bez określenia realnych i mierzalnych celów.