Uważni czytelnicy zapewne pamiętają czasy „pierwszego PiS". W 2006 r., a szczególnie w końcówce 2007 r., już nie tylko spora grupa publicystów czy będących wówczas w opozycji polityków, ale zwykli ludzie, tzw. ulica, krzywili się, patrząc na działania Zbigniewa Ziobry w walce z układem. To jakby karpie sprzeciwiały się działaniom ekologów tuż przed Wigilią i instynktownie płynęły w objęcia sieci. Ale bywa i tak.
Orbán nagle zachwyca
Teraz, w innych już czasach, sytuacja się zmieniła, bo co prawda protestują głównie środowiska sędziowskie, którym władza wytoczyła otwartą wojnę, ale zwykli ludzie za zmiany trzymają raczej kciuki. Dlaczego? Bo przekonali się, często na własnej skórze, jak ów układ blokował im dostęp do lepszych stanowisk, awansów, albo i nawet miejsc pracy, jak trudno prowadziło się biznes, jak niemożliwe niemal było uczciwe wygranie wielu konkursów, jak bardzo dziurawe było sito, przez które płynęły fundusze na różne inwestycje i jak teraz można „cudownie" i z sukcesem odzyskać VAT czy wypracować gigantyczny zysk w Orlenie. Ci sami ludzie kibicują teraz ministrowi sprawiedliwości, domagając się czasem w tym nienasyceniu sprawiedliwością – i to zupełnie serio – uruchomienia programu „Cela+".
Piszę o tym, bo dziś w podejściu do tego, co dzieje się w Unii Europejskiej, ideologiczne, a może bardziej partyjne, schematyczne myślenie zasłoniło oczy wielu osobom po obu stronach barykady. Bo czyż nie jest dziwny nagły zachwyt nad zachowaniem na ostatnim szczycie Viktora Orbána u tych, którzy jeszcze wczoraj nazywali go dyktatorem? I na odwrót, ci, którzy uważali go za wielkiego sojusznika – teraz mówią o zdradzie.
W polityce liczy się skuteczność. A wynik głosowania 27 do 1 tej skuteczności zaprzecza i nie da się tego nazwać inaczej. Ale to nie znaczy, że rację mają ci, którzy mówią o wiktorii drużyny opozycji i samego Donalda Tuska, jak i o całkowitej porażce rządu. A już zupełnie dalecy od realiów są ci, którzy wieszczą, że mamy... początek Polexitu, czyli wychodzenia Polski z UE.
Mamy za to chyba największy od lat kłopot, z jakim zmaga się Wspólnota. Tym problemem są oczekiwania społeczeństw i coraz bardziej odklejone od tych oczekiwań brukselskie elity. Unia jest w kryzysie i zgadzają się z tym, po cichu, nawet ci, którzy na jej cześć oficjalnie wygłaszaliby peany. Podobnie oceniają to kraje, które na szczycie Rady Europejskiej stanęły w jednym szeregu przeciw oczekiwaniom rządu w Warszawie. To jednak pozornie wspólny front – bo wcale nie oznacza, że już nigdy nie staną razem za nami.