Jakub Dymek: Potrzeba feminizmu

Tylko część kobiet w Polsce popiera postulaty podnoszone podczas strajku kobiet. Nie zmienia to faktu, że ich realizacja leży w interesie ich wszystkich. Dlatego w dyskusji ze środowiskami feministycznymi nie można dać się ponieść ideologicznym uprzedzeniom – twierdzi publicysta.

Aktualizacja: 03.04.2017 18:50 Publikacja: 02.04.2017 19:48

Jakub Dymek: Potrzeba feminizmu

Foto: Twitter

Michała Szułdrzyńskiego uważam za rzetelnego publicystę i uczciwego obserwatora polskiej polityki, a kiedy czasem zdarza nam się spierać na antenie polskich mediów, jest to dyskusja na argumenty. Żadnej z tych cnót, jakie Michał Szułdrzyński przejawia, gdy pisze o polskiej i zagranicznej polityce, nie da się jednak zaobserwować, gdy jego pióro niebezpiecznie zbacza na tematykę społeczną – nie wiedzieć czemu zwaną w Polsce obyczajową – a konkretnie, gdy chodzi o feminizm.

Ten sam racjonalny i rzetelny dziennikarz daje się porwać polemicznym namiętnościom, jak gdyby był rok 2005, a ktoś przed redaktorem Szułdrzyńskim właśnie otworzył świat blogosfery – pisze, jak gdyby nikt go miał nie redagować i nie sprawdzać jego tez. A co gorsza, jakby nikt miał go nie czytać. Tekst o feministkach, lesie katyńskim, marksistowskiej ideologii i ubeckich katowniach nie ukazał się jednak na blogu, lecz w magazynie "Plus Minus", 11 marca 2017, a nie 1917 roku. Artykuł ten spotkał się z odzewem, bo wbrew fantazjom o współczesnym totalitaryzmie-genderyzmie mamy też wolność słowa i możliwość dyskusji nad tezami dyskusyjnymi. Moim zdaniem zaś krytyka – choć pod wulgarnymi epitetami bynajmniej się nie podpisuję – jaka spotkała Szułdrzyńskiego w mediach społecznościowych, była jak najbardziej uzasadniona.

Na kilka z tez tekstu chciałbym odpowiedzieć. Krótko, bo mimo wszystko nie wierzę, że felieton był wykładnią głęboko przemyślanych poglądów Szułdrzyńskiego, lecz raczej gorącą publicystyczną reakcją w aktualnym sporze. Nawet jednak gorące reakcje nie uzasadniają porównań tak nietrafionych, jak te na których zasadza się ów tekst.

Realne problemy i publicystyczny matrix

Szułdrzyński pisze, że marcowy strajk kobiet „nie tylko opiera się na wielkiej mistyfikacji, ale ma też być jednym z narzędzi służących przeprowadzeniu prawdziwej rewolucji". A jest to, co gorsza, „mistyfikacja potrójna". Na czym zdaniem redaktora ona polega? Szułdrzyński twierdzi, że nie widać oburzenia, jakie miałoby pchać kobiety do strajku. To dość problematyczne z punktu widzenia logiki – jeśli nie widać oburzenia, to skąd wzięły się demonstracje, o których Szułdrzyński pisze? I skąd wzięły się protesty kobiet w październiku, które według szacunków zgromadziły w kraju i za granicą sto tysięcy osób? Czy nie z oburzenia na deklaracje, język i posunięcia rządu? Nie widzę innego wyjaśnienia, chyba że oburzenia nie było, strajki się nie odbyły, a tylko ja i Michał Szułdrzyński żyjemy w dwuosobowym matrixie, gdzie polemizujemy między sobą na temat fikcyjnych wydarzeń.

Może więc publicysta „Rzeczpospolitej" ma na myśli to, że oburzenia nie ma poza środowiskiem feministek – ale jeśli stwierdzić, że ruch feministyczny liczy lekką ręką ponad sto tysięcy zmobilizowanych i aktywnych uczestniczek w Polsce, to znaczyłoby to, że jest większy niż Ruch Narodowy, Ruch Palikota i wszyscy fani Ruchu Chorzów razem wzięci. Czyli jednak jest istotnym fenomenem społecznym, a oburzenie jest prawdziwe, w związku z czym, na szczęście, obu nam nic się nie przyśniło i polemizujemy o obecnych w społeczeństwie emocjach.

Emocje te, na moje oko, dotyczą prawdziwych deklaracji władzy – jak słowa Jarosława Kaczyńskiego o tym, że „będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się porodem". Można uważać słowa Kaczyńskiego za wyraz myślenia mądrego i słusznego, a można je uważać za wyraz myślenia głupiego i szkodliwego – faktem jest, że prawo do przerwania ciąży pod pewnymi warunkami w Polsce jest zagwarantowane, co Szułdrzyński wie, a zatem można w jego obronie (lub przeciwko temu prawu) protestować.

Drugim obliczem mistyfikacji jest według Szułdrzyńskiego fakt, że „kobiecy suweren nie dał feministkom mandatu do wypowiadania się w imieniu wszystkich kobiet", co w jego opinii czyni manifestacje ideologicznym i politycznym nadużyciem, bo nazywają się mylnie strajkiem kobiet.

Uważam to za argument skrajnie demagogiczny. Nigdy w historii nie wydarzył się protest, który bez wyjątku zjednoczyłby całą grupę społeczną – nie było tak ani w ruchu praw obywatelskich w Stanach Zjednoczonych, ani gdy w RPA protestowano przeciwko apartheidowi, ani za czasów karnawału polskiej Solidarności.

Nie wszystkie, ale dla wszystkich

Gdyby więc stosować się do zasady, którą proponuje Szułdrzyński, nikt nigdy ani nigdzie nie mógłby protestować „reprezentatywnie" – nie moglibyśmy mówić o protestach związkowców czy chłopów, bo zawsze znaleźliby się związkowcy czy chłopi, którzy na taki strajk nie poszli lub są mu wprost przeciwni.

Nie moglibyśmy w ogóle myśleć o protestach i ruchach niepodległościowych czy narodowościowych, bo nawet one nie jednoczyły wszystkich przedstawicieli danego narodu.

A mimo to raz po raz mamy demonstracje „obrońców demokracji" albo „prawdziwych Polaków", choć wiemy, że żadna nie reprezentuje ogółu osób o prodemokratycznych poglądach ani całości społeczeństwa polskiego. Tak, strajk kobiet nie reprezentuje wszystkich kobiet. Ale upomina się o prawa każdej z nich. To zasadnicza różnica, której Szułdrzyński nie dostrzega.

Protest kobiet nazywa się tak nie dlatego, że jego celem jest reprezentatywne ukazanie poglądów wszystkich kobiet w kraju (takie założenie przy jakimkolwiek proteście byłoby w najlepszym wypadku naciągane), ale dlatego, że zwraca uwagę na problemy dotykające wszystkich kobiet.

Są to kwestie niższych płac, braku wystarczającej opieki dla dzieci zapewnianej przez państwo, niewywiązywania się przez państwo z orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego w sprawie przerywania ciąży i pozaprawne utrudnienia w uzyskaniu legalnych świadczeń zdrowotnych, jak np. aborcja.

Wszystkie te problemy (opisane w licznych badaniach i raportach) dotykają kobiet bezpośrednio. Nie każda z nich jest zwolenniczką prawa do przerywania ciąży, ale kształt tego prawa ma wpływ na losy wszystkich Polek. To samo dotyczy standardów opieki okołoporodowej, znieczulenia przy porodzie, refundacji in vitro czy dostępności pigułki „dzień po" – są to sprawy, które w mniej lub bardziej bezpośredni sposób dotyczą ogółu kobiet i rodzin w Polsce.

Podobnie trudno nazwać odebranie finansowania niebieskiej linii dla ofiar przemocy domowej czy cofnięcie finansowania dla Centrum Praw Kobiet problemem wyłącznie feministek.

Zapewniam że konsensus w tych sprawach jest dużo szerszy, niż redaktorowi Szułdrzyńskiemu się wydaje. Inną sprawą, podnoszoną podczas demonstracji 8 marca, były alimenty. Czy i to jest „marksistowska" i „ideologiczna" dywersja w ruchu kobiecym? A może jednak alimenty są sprawą dotykającą w Polsce przede wszystkim kobiet i o którą to one przede wszystkim się upominają?

Może nawet sam publicysta „Rzeczpospolitej" zgadza się, że niebieska linia jest potrzebna, alimenty płacić trzeba, znieczulenie przy porodzie nie jest zbrodnią, a Centrum Praw Kobiet wykonuje dobrą robotę? Nie musi to z niego czynić (straszne słowo) feministy, ani nie musi on z tego powodu gnać na kolejny strajk kobiet. Ale może zauważy, że z tą logiką, jaką się posługuje, jest coś nie tak.

Apel o (konstruktywną) krytykę

Szułdrzyński pisze, że „w ulotkach i na stronach feministycznych odnajdujemy świat, który nie pasuje do rzeczywistości". W jego oczach ulotki te mówią: „Kobiety nie mogą decydować, co zrobić z ciążą z gwałtu ani też czy urodzą chore lub martwe dziecko. I że państwo traktuje je jak inkubatory, zmuszając do donoszenia ciąży, która zagraża ich życiu". A „przecież to nieprawda, te zarzuty nijak się mają do obowiązujących w Polsce przepisów" – konkluduje. To byłaby, jego zdaniem, trzecia twarz mistyfikacji. Przypadki czy to Alicji Tysiąc, czy trudnej ciąży z nieodwracalnymi uszkodzeniami skazanego na śmierć płodu ze szpitala na Madalińskiego w Warszawie, czyli tak zwana sprawa „dziecka Chazana", pokazują, że może mimo wszystko coś w tych ulotkach jest? Jak i fakt, że szpitale podpisują klauzulę sumienia, w efekcie uniemożliwiając przeprowadzenie – legalnej, powtórzmy – aborcji w całych województwach? Albo to, kiedy minister Radziwiłł mówi, że nie przepisałby pigułki „dzień po" zgwałconej kobiecie?

Sama „Rzeczpospolita" pisała o tym wielokrotnie, relacjonując różne głosy w sporze o klauzulę i pokazując prawne wątpliwości. Czy Michał Szułdrzyński o nich nie wie, czy chce powiedzieć, że w „świetle przepisów" wszystko jest OK i nie ma o czym dyskutować? Byłbym wielce zdziwiony, gdyby doświadczony dziennikarz takiego tytułu jak „Rzeczpospolita", słynącego ze swojego wyśmienitego działu prawniczego, nie zdawał sobie sprawy, że czasem przepisy i życie to dwie różne sprawy.

Można nie lubić współczesnego feminizmu i się z nim spierać, czyniąc to z różnych pozycji, lewicowych, centrowych i konserwatywnych. Można wchodzić w polemikę z różnymi tezami feminizmu tak zwanej trzeciej lub czwartej fali, można jego różne oblicza uważać za mniej lub bardziej aktualne i potrzebne w dzisiejszych czasach. Ale nie wysilić się na żadną z tego rodzaju krytyk, nie wymienić żadnego nazwiska ani tekstu czy dokumentu programowego, z jakim się dyskutuje, lecz jedynie pisać o „antyrządowych feministkach", które uprawiają mistyfikację, kłamią albo żyją w świecie ułudy – to nie jest poważna postawa.

Gdyby zaś Michałowi Szułdrzyńskiemu zależało na debacie o lub z polskim feminizmem, wziąłby na warsztat teksty dr Agnieszki Graff czy Elżbiety Korolczuk. A gdyby chciał podyskutować o feminizmie i Kościele, mógłby spierać się na przykład z Zuzanną Radzik. I to byłoby wyzwanie dla dobrego konserwatywnego publicysty, jakim jest Michał Szułdrzyński.

Bez analogii

Porównywanie kobiet do bolszewików, rewolucji październikowej i morderców z Katynia jest nie tylko obraźliwe, ale zwyczajnie kompromitujące dla dokonującego takiego porównania. Czy między legalnym demonstrowaniem swoich poglądów w roku 2017 i mordowaniem ludzi w roku 1917 naprawdę jest jakaś ciągłość? Linia argumentacyjna, która wychodzi od tego, że na demonstracjach pada słowo „wyzysk", które występuje również w pismach Marksa, i wyciąganie z tego wniosku, że demonstrujące kobiety są potomkiniami Stalina i Mao, jest najbardziej wymuszonym z antyfeministycznych argumentów w tym tekście. Mądrzej i bezpieczniej byłoby już się upierać, że strajk jest zagrożeniem, bo blokuje drogi w Warszawie, niż że grozi nam rewolucja bolszewicka, bo ktoś na ulicy krzyknął „wyzysk".

Mam dla Michała Szułdrzyńskiego straszną wiadomość: słowem „wyzysk" – dokładnie w tym samym kontekście i w odniesieniu do tych samych zjawisk, co Marks – posługiwali się też inni myśliciele, do dziś wykładani w Polsce. To Leon XIII, Jan Paweł II i Franciszek. Jeśli protest 8 marca był dla Szułdrzyńskiego zapowiedzią krwawej rewolucji, to nie chcę wiedzieć, co myśli o papieskich encyklikach.

Autor jest kulturoznawcą, dziennikarzem i publicystą, stale współpracuje z „Krytyką Polityczną", „Tygodnikiem Powszechnym" i portalem „Dwutygodnik.com"

Michała Szułdrzyńskiego uważam za rzetelnego publicystę i uczciwego obserwatora polskiej polityki, a kiedy czasem zdarza nam się spierać na antenie polskich mediów, jest to dyskusja na argumenty. Żadnej z tych cnót, jakie Michał Szułdrzyński przejawia, gdy pisze o polskiej i zagranicznej polityce, nie da się jednak zaobserwować, gdy jego pióro niebezpiecznie zbacza na tematykę społeczną – nie wiedzieć czemu zwaną w Polsce obyczajową – a konkretnie, gdy chodzi o feminizm.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Powódź 2024. Kiedy polityka musi ustąpić miejsca solidarności i współpracy
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Nord Stream wiecznie żywy
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: W MKiDN kontynuacja polityki Piotra Glińskiego – wymienić wszystkich dyrektorów
Opinie polityczno - społeczne
Nizinkiewicz: PiS przykrywa sprawę Czarneckiego protestem i straszy wewnętrzną wojną
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Buras: Co ma Wołyń do rozszerzenia UE