Globalna epidemia koronawirusa i recesja gospodarcza, susza, kryzys humanitarny w Syrii i Jemenie, pożary lasów w Amazonii, Kalifornii i Australii, wyspa lodowa wielkości Malty, która oderwała się od Antarktydy, wszechobecny smog, martwe wieloryby wypełnione plastikiem – to tylko najbardziej medialne z globalnych wyzwań, z jakimi mierzymy się tylko w ostatnim półroczu.
I choć droga do miejsca, w którym się znajdujemy, była złożona, to jednym z częściej przytaczanych winowajców jest tzw. zasada maksymalizacji wartości dla właścicieli, która od dekad zdominowała myślenie o gospodarce.
Maksymalizacja zysku
Guru ekonomii Milton Friedman, zapytany przez dziennikarza „New York Timesa" w latach 70. o odpowiedzialność biznesu w walce z problemami społecznymi, stwierdził dosadnie, że „istnieje jedna i tylko jedna społeczna odpowiedzialność biznesu – korzystać ze swoich zasobów i angażować się w zadania prowadzące do zwiększania zysków tak długo, jak pozostaje to w zgodzie z zasadami gry".
Innymi słowy, firmy powstają i działają po to, aby maksymalizować zysk dla akcjonariuszy. Działalność gospodarcza, dopóki zgodna z prawem, jest więc zasadniczo oderwana od szerszych skutków społeczno-środowiskowych.
Dzisiaj wielu komentatorów uważa, że realizacja zasady maksymalizacji wartości dla właścicieli poniosła spektakularną klęskę. Dążenie do zysku za wszelką cenę często odbywało się kosztem środowiska i pogłębiło nierówności społeczne.