Henryka Bochniarz: O dialogu społecznym, którego nie ma

Jednym z filarów demokracji w krajach UE jest dialog społeczny. Ale trudno liczyć na dialog w państwie, które instytucje demokracji i praworządność ma za nic, a rząd i prezydent lekceważą parlament, uważając, że władzy wszystko wolno.

Publikacja: 02.03.2021 21:00

Henryka Bochniarz: O dialogu społecznym, którego nie ma

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Zamiast ustaw mamy rozporządzenia, zamiast projektów rządowych – projekty poselskie, zamiast niezależnych sądów i sędziów, prokuratury i prokuratorów – wszechwładnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, bardzo zależną Krajową Radę Sądownictwa i niekonstytucyjny Trybunał Konstytucyjny, a kluczowe decyzje zapadają nie w Alejach Ujazdowskich czy na Wiejskiej w Warszawie, ale w baraku przy ulicy Nowogrodzkiej. Ich jedynym celem nie jest dobro publiczne i przyszłość Polski czy Unii Europejskiej, lecz obrona zdobytej władzy w imię nacjonalistycznej i skrajnie konserwatywnej ideologii.

Ale trzeba też otwarcie przyznać, że zły stan dialogu społecznego obciąża także stronę społeczną: organizacje pracodawców i związków zawodowych. Konflikty personalne, słabość części organizacji, brak dobrej ekspertyzy, brak aktywności, widzenie spraw drobnych zamiast strategicznych, fasadowy dialog na poziomie regionalnym, słabe zaplecze administracyjne – to tylko część grzechów strony społecznej.

Jakże byłam naiwna, ciesząc się z nowelizacji ustawy o Radzie Dialogu Społecznego (RDS) i wsłuchując się w deklaracje lepszego praktykowania dialogu społecznego przez Prawo i Sprawiedliwość, składane nieustannie od 2015 r. przez prezydenta, premiera i innych przedstawicieli rządu, a także Piotra Dudę, szefa NSZZ Solidarność. W nowej ustawie rolę patrona dialogu społecznego powierzono prezydentowi RP, by rząd nie był ostatnią i jedyną instancją. Niestety, i ten mechanizm zawiódł.

Moja pamięć przywołuje dobre doświadczenia z czasów, gdy walczyliśmy o swoje miejsce w Trójstronnej Komisji i udało nam się to dzięki Jerzemu Buzkowi, Michałowi Boniemu, a w końcu Longinowi Komołowskiemu. Najlepszy czas Trójstronnej Komisji to czas, kiedy przewodził jej prof. Jerzy Hausner, kiedy udało się, mimo różnic, współpracować: rządowi, pracodawcom, związkom zawodowym.

Kiedy na początku pierwszej dekady XXI w. musieliśmy się mierzyć z kryzysem gospodarczym, poznaliśmy siłę solidarnego poszukiwania rozwiązań, które mogą go złagodzić, zmniejszać bezrobocie, chronić firmy i miejsca pracy. Nawet w trudnej sytuacji pracodawcy mogli usiąść przy stole z takimi przywódcami związkowymi jak Maciej Manicki, Janek Guz, Tadeusz Chwałka, Marian Krzaklewski czy Janusz Śniadek.

To przecież z nimi udało się wypracować porozumienie antykryzysowe na początku 2009 roku. Mimo różnych ocen tych rozwiązań, przywoływania przez stronę związkową braku pełnej realizacji zapisów tego porozumienia po stronie pracowniczej porozumienie – podpisane dzięki wsparciu prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska – pozwoliło Polsce uniknąć negatywnego scenariusza recesji, a bezrobocie powróciło do stanu sprzed kryzysu już w 2015 r. Dziś doświadczenia swoich poprzedników starają się kontynuować Andrzej Radzikowski i Dorota Gardias po stronie związkowej, dobrze współpracowało się nam z ministrem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem.

Umowa społeczna to węzeł gordyjski

Wydaje się, że Jarosław Gowin, podobnie jak Jerzy Hausner 20 lat temu, chciał wykorzystać kryzys do negocjacji rozwiązań, które uchronią gospodarkę przed głębszą recesją i stworzą warunki ograniczenia kryzysu finansów publicznych oraz wzrostu fiskalizmu, a w to miejsce wypracują rozwiązania zachęcające do inwestycji i szybkiego powrotu na ścieżkę rozwoju. Niestety, jego siła polityczna słabnie, a sama RDS i partnerzy społeczni pomagają rządowi wykończyć dialog społeczny.

Dziś negatywnym bohaterem jest Piotr Duda, co mnie o tyle dziwi, że był czas, kiedy dobrze współpracowaliśmy. Dziś Solidarność, pełna frazesów o dialogu społecznym, woli wykorzystywać bezpośredni pas transmisyjny do rządzącej partii i premiera.Solidarność pod hasłem realizacji praw pracowniczych najpierw załatwiła przywrócenie niższego wieku emerytalnego (co było też jednym z haseł wyborczych PiS), nie zastanawiając się, że procesy demograficzne zmuszą wcześniej czy później Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, czyli nas wszystkich, do ogłoszenia niewypłacalności! Kolejna sprawa to zakaz handlu w niedzielę, zakaz bezwzględny, niedopuszczający głosu klientów czy przedsiębiorców, którzy chcieliby robić zakupy lub sprzedawać swoje produkty poza stacjami Orlen. Następna sprawa to restrukturyzacja górnictwa, od lat blokowana przez związki zawodowe.

Ale RDS jest także osłabiana przez pracodawców, którzy bezrefleksyjnie mnożą swoją reprezentację w Radzie (dziś to już sześć organizacji, a szykują się kolejne) i nie dopuszczają nawet myśli o ucywilizowaniu tej sytuacji oraz przyjęciu trudniejszych zasad reprezentatywności. Dzisiejsze rozdrobnienie po stronie pracodawców, pojawiające się napięcia i konflikty utrudniają dialog już nie tylko dwustronny, ale też samej strony pracodawców.

Czy w tych warunkach jest szansa na umowę społeczną? Zwykle takie umowy czy pakty społeczne są odpowiedzią na potrzebę wielkiej zmiany, na kryzys. Ale kryzys jasno zdefiniowany i jasno nazwany skalą problemów i grożącymi społeczeństwu oraz gospodarce skutkami. Tymczasem o problemach nie słyszymy, a premier ogłasza kolejne sukcesy – jak ten o eksporcie rozwijającym się najbardziej dynamicznie od czasu zakończenia II wojny światowej i o tym, że jesteśmy najlepsi w Europie i na świecie.

Czy to odpowiedzialna polityka? Każdy myślący Polak wie, że zagrożenia są i rosną, że finanse publiczne są w bardzo złym stanie, ponieważ nie widać w polityce gospodarczej, społecznej i inwestycyjnej, a także w politykach publicznych perspektywy spłaty narosłego zadłużenia, a rząd, wspólnie z PR-owcami i specjalistami od inżynierii społecznej, zastanawia się, jak i kiedy je zakomunikować społeczeństwu, kto odegra rolę kozła ofiarnego grożącego nam kryzysu. Czy tylko bezosobowy Covid-19, a może po części opozycja, może kobiety, które nie wiedzieć czemu protestują, a może przedsiębiorcy szukający sposobów na przetrwanie?

Na razie od roku to pracodawcy i konsumenci, czyli pracownicy i obywatele, płacą najwyższą cenę: po podatku od handlu pojawił się podatek cukrowy, od spółek komandytowych, a ostatnio medialny. Czy tak ma wyglądać dialog na temat solidarnej umowy społecznej na okres kryzysu?

Czas na poważną rozmowę

Ta smutna refleksja skłania mnie do apelu do rządzących, central związkowych i organizacji pracodawców: przestańcie udawać i zacznijcie poważną rozmowę o rzeczywistych skutkach pandemii, wykażcie minimum odpowiedzialności za przyszłość Polaków i z takim trudem osiągnięty w ostatnim 30-leciu sukces gospodarczy. Czas pokazać dziurę budżetową, rzeczywisty deficyt finansów publicznych, konieczność zaciskania pasa kosztem wielu wydatków publicznych, a może nawet programów socjalnych.

Po pierwsze – kryzys zdrowotny ujawnił, że ochrona zdrowia to sfera, która pilnie potrzebuje inwestycji, także cyfrowych, nawet kosztem wzrostu danin publicznych, wykorzystania sektora prywatnego i zdecydowanie profesjonalnej organizacji. Wzrost efektywnych nakładów na ochronę zdrowia jest w interesie wszystkich Polaków. Z pewnością nie służy temu pomysł odebrania samorządom szpitali.

Podobnie edukacja: bez inwestycji, bez nowego systemu kształcenia nauczycieli, bez nowych narzędzi i nowych podstaw programowych, bez poprawy wynagrodzeń i otwartości na wsparcie ekspertów z zewnątrz nie sprostamy dzisiejszym i przyszłym wyzwaniom.

Po drugie – kryzys uświadomił nam, jak ważne są usługi publiczne i ich niedoinwestowanie przez dziesięciolecia: wspominana już ochrona zdrowia (lekarze i personel medyczny, ratownicy), inspekcja sanitarna, edukacja i nauczyciele, administracja, pracownicy uczelni, ale i handlu, pracownicy socjalni, pracownicy usług komunalnych, transportu publicznego itd. Oni wszyscy stali się bohaterami dnia codziennego, na pierwszej linii frontu, najbardziej zagrożeni służą społeczeństwu i pomagają w miarę normalnie funkcjonować w tych trudnych czasach.

Po trzecie – najwyższy czas rozwiązać problem nierówności dochodowych kobiet i mężczyzn. Musimy to zrobić szybko, także dlatego, że trzeba wreszcie odblokować potencjał kobiet, które na każdym kroku pokazują swój heroizm, siłę i przedsiębiorczość. To też czas na uregulowanie równości płac i kwot w zarządach.

Po czwarte – wyraźnie widać, że w przyszłości świat pracy i gospodarka będą inne. Automatyzacja, robotyzacja, cyfryzacja procesów produkcji i usług budują inny świat pracy, z jednej strony wymagający permanentnej zmiany kwalifikacji, a z drugiej innego podejścia do świadczenia pracy.

Miejsca pracy nie będą stabilne, a zatrudnienie w pełnym wymiarze 40 godzin w tygodniu wkrótce przejdzie do historii. Coraz szerzej alternatywą dla zatrudnienia etatowego stanie się samozatrudnienie i zindywidualizowany kontrakt na świadczenie usług.

Trzeba mieć odwagę podjęcia rozmowy o krótszym tygodniu pracy, o minimalnej ochronie samozatrudnienia, wreszcie o dochodzie gwarantowanym i płacy minimalnej.

Po piąte – Polska potrzebuje poważnej, a nie propagandowej długofalowej strategii rozwoju, w tym konsolidacji finansów publicznych. Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju stała się fikcją, to może i lepiej, choć część pomysłów, szkodliwych, a bardzo kosztownych, jest realizowana, jak np. Centralny Port Komunikacyjny, przekop Mierzei Wiślanej czy postępująca nacjonalizacja gospodarki, w tym sektora bankowego. Teraz premier zapowiada Nowy Ład. To nie przypomina nawet ośmieszonych planów pięcio- i sześcioletnich w gospodarce socjalistycznej. Zamiast propagandowych haseł musimy mieć spójną strategię społeczną i gospodarczą na co najmniej 30 lat, uwzględniającą cele zrównoważonego rozwoju.

Może jeszcze nie jest za późno

Kto rozpocznie taką debatę i rozmowy o nowym porządku? W normalnych warunkach, w odpowiedzialnym państwie, gdzie liczy się dialog społeczny, sukces takich rozmów wymaga zaangażowania strony rządowej, pokazania dobrej ekspertyzy i zarysowania przestrzeni negocjacyjnej. Ale po stronie rządu nie widzę takiego partnera, nawet wierząc w dobre intencje wicepremiera Jarosława Gowina.

Trudno dostrzec też taką przestrzeń po stronie partnerów społecznych, którzy wybierają lobbowanie za rozwiązaniami na rzecz swojego elektoratu zamiast myślenia w kategoriach strategicznych. Jak więc widać, kryzys przywództwa dotknął nie tylko strony rządowej, ale i partnerów społecznych, zwłaszcza pracodawców. Obawiam się, że partnerzy społeczni w Radzie Dialogu Społecznego nie rozumieją wagi problemu i nie chcą dorosnąć do nowej roli.

Jeśli nie jest jeszcze za późno, liderzy organizacji pracodawców i związków zawodowych muszą oderwać się od fasadowej struktury i formalnego podejścia do dialogu. Dialog to także komunikowanie się ze społeczeństwem, z tymi, których problemy nie są rozwiązywane i którzy za chwilę zapłacą wysoką cenę za kryzys, który nas nieuchronnie czeka.

Gdyby każda z organizacji odrobiła lekcję dialogu i podjęła szersze konsultacje z młodzieżą, kobietami, samozatrudnionymi, pracownikami budżetówki, mikroprzedsiębiorcami, okazałoby się, że skala oczekiwań i problemów jest większa niż zapisane na kartce pod hasłem „umowa społeczna".

Dziś alternatywą dla poważnego dialogu jest niezadowolenie i ulica, która nie pomieści wszystkich będących ofiarami dystansowania się liderów dialogu. Obciąża to przede wszystkim rządzących, ale bardzo źle będzie świadczyło także o partnerach społecznych w Radzie Dialogu Społecznego. Dlatego tak ważne jest uruchomienie debat publicznych. Demokracja deliberatywna może być szansą, jeżeli będzie autentyczna i respektowana przez rządzących. Czas dorosnąć do nowych wyzwań i problemów!

Dr Henryka Bochniarz jest przewodniczącą Rady Głównej Konfederacji Lewiatan, w latach 2001–2019 była wiceprzewodniczącą Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych, wiceprzewodniczącą i przewodniczącą Rady Dialogu Społecznego

Zamiast ustaw mamy rozporządzenia, zamiast projektów rządowych – projekty poselskie, zamiast niezależnych sądów i sędziów, prokuratury i prokuratorów – wszechwładnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, bardzo zależną Krajową Radę Sądownictwa i niekonstytucyjny Trybunał Konstytucyjny, a kluczowe decyzje zapadają nie w Alejach Ujazdowskich czy na Wiejskiej w Warszawie, ale w baraku przy ulicy Nowogrodzkiej. Ich jedynym celem nie jest dobro publiczne i przyszłość Polski czy Unii Europejskiej, lecz obrona zdobytej władzy w imię nacjonalistycznej i skrajnie konserwatywnej ideologii.

Pozostało 95% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację