Zamiast ustaw mamy rozporządzenia, zamiast projektów rządowych – projekty poselskie, zamiast niezależnych sądów i sędziów, prokuratury i prokuratorów – wszechwładnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, bardzo zależną Krajową Radę Sądownictwa i niekonstytucyjny Trybunał Konstytucyjny, a kluczowe decyzje zapadają nie w Alejach Ujazdowskich czy na Wiejskiej w Warszawie, ale w baraku przy ulicy Nowogrodzkiej. Ich jedynym celem nie jest dobro publiczne i przyszłość Polski czy Unii Europejskiej, lecz obrona zdobytej władzy w imię nacjonalistycznej i skrajnie konserwatywnej ideologii.
Ale trzeba też otwarcie przyznać, że zły stan dialogu społecznego obciąża także stronę społeczną: organizacje pracodawców i związków zawodowych. Konflikty personalne, słabość części organizacji, brak dobrej ekspertyzy, brak aktywności, widzenie spraw drobnych zamiast strategicznych, fasadowy dialog na poziomie regionalnym, słabe zaplecze administracyjne – to tylko część grzechów strony społecznej.
Jakże byłam naiwna, ciesząc się z nowelizacji ustawy o Radzie Dialogu Społecznego (RDS) i wsłuchując się w deklaracje lepszego praktykowania dialogu społecznego przez Prawo i Sprawiedliwość, składane nieustannie od 2015 r. przez prezydenta, premiera i innych przedstawicieli rządu, a także Piotra Dudę, szefa NSZZ Solidarność. W nowej ustawie rolę patrona dialogu społecznego powierzono prezydentowi RP, by rząd nie był ostatnią i jedyną instancją. Niestety, i ten mechanizm zawiódł.
Moja pamięć przywołuje dobre doświadczenia z czasów, gdy walczyliśmy o swoje miejsce w Trójstronnej Komisji i udało nam się to dzięki Jerzemu Buzkowi, Michałowi Boniemu, a w końcu Longinowi Komołowskiemu. Najlepszy czas Trójstronnej Komisji to czas, kiedy przewodził jej prof. Jerzy Hausner, kiedy udało się, mimo różnic, współpracować: rządowi, pracodawcom, związkom zawodowym.
Kiedy na początku pierwszej dekady XXI w. musieliśmy się mierzyć z kryzysem gospodarczym, poznaliśmy siłę solidarnego poszukiwania rozwiązań, które mogą go złagodzić, zmniejszać bezrobocie, chronić firmy i miejsca pracy. Nawet w trudnej sytuacji pracodawcy mogli usiąść przy stole z takimi przywódcami związkowymi jak Maciej Manicki, Janek Guz, Tadeusz Chwałka, Marian Krzaklewski czy Janusz Śniadek.