Państwo jest jedynym podmiotem życia gospodarczego, którego budżet nie jest twardo ograniczony. Może dość długo pożyczać pieniądze na wielką skalę. A w takiej sytuacji pieniądze wydaje się łatwo, zwłaszcza że dla państwa (czytaj: rządzących partii) oznacza to na ogół duże korzyści polityczne i szansę na wygraną w kolejnych wyborach. Z tego względu także partie będące w opozycji opowiadają się zwykle za zwiększeniem wydatków w myśl zasady: nikt ci tyle nie da, ile my obiecamy.
Polityka rozdawnictwa zyskuje spore poparcie. Jeżeli chcemy jakiejś grupie społecznej zafundować dodatkowy bonus o wartości miliarda złotych, jest to znaczna korzyść i na pewno uruchomi silne akcje lobbystyczne. Subwencja zostanie przedstawiona jako działanie prorozwojowe podjęte w interesie ogólnospołecznym.
Aby sfinansować takie działanie ratujące kraj przed upadkiem, trzeba obciążyć przeciętnego podatnika dodatkową daniną w wysokości 2 zł miesięcznie, co można zrobić w sposób praktycznie niezauważalny. Oczywiście, po pewnym czasie rozpoczyna się druga faza gry. Obywatele budzą się przerażeni, gdyż ich ciężary podatkowe okazują się bardzo duże, a dług publiczny rośnie lawinowo.
Jesteśmy w roku przedwyborczym. Mieliśmy wybory do parlamentu unijnego, przed nami wybory samorządowe, parlamentarne i prezydenckie. Dodatkowo trafiła nam się niespodziewana zmiana rządu. Wszystko to (nowy premier też chce się pokazać jako osoba dobra dla obywateli) zapowiada spektakl określany jako koncert życzeń i złorzeczeń.