Ekonomiści nie tylko mają ogromne poczucie humoru, ale i rzadką umiejętność opowiadania dowcipów z kamienną twarzą (co może mylić słuchaczy i potęgować efekt komizmu).
Ulubionym tematem żartów jest coś, co laikom może wydawać się zjawiskiem groźnym i ponurym, czyli nierównowaga w finansach państwa i dług publiczny. Preferowaną formą występów jest stand-up, czyli (za Wikipedią) „komediowa forma artystyczna w postaci monologu przed publicznością […] oparta bardziej na charyzmie wykonawcy oraz kontakcie z publicznością niż na dopracowaniu każdego wiersza przedstawienia”.
Głośnym występem była ostatnio wypowiedź amerykańskiej sekretarz skarbu Janet Yellen o tym, że USA mogą na początku czerwca zbankrutować, jeśli Kongres nie podniesie limitu zadłużenia. Jest to żart powtarzany systematycznie co kilka lat. Kiedy powstawały Stany Zjednoczone, w ramach wzajemnej kontroli władzy wykonawczej i ustawodawczej ustalono, że wprawdzie prezydent decyduje o wydatkach budżetowych, ale za to Kongres musi każdorazowo wyrazić zgodę na wzrost długu państwa (od 1917 r. określa tylko jego maksymalny poziom, czyli limit). Ponieważ żyjemy w czasach stałego wzrostu tego długu, limit trzeba co kilka lat podwyższać. Jeśli prezydent i większość parlamentarna są z tej samej partii, bez kłopotu przeprowadzą taką zmianę. Jeśli tak nie jest, zaczyna się gra, w której Kongres usiłuje zmusić Biały Dom do zmian w budżecie, grożąc niepodniesieniem limitu.
Teoretycznie może to doprowadzić do czasowej niewypłacalności USA – kraju, który zadłuża się w walucie, którą sam dowolnie emituje, a więc faktycznie zbankrutować nie może. Ale za każdym razem, a gdy dochodzi do takiej sytuacji, obie strony negocjują kompromis, bo żadna nie chce być oskarżona o paraliż państwa. I tak komedia ciągnie się od lat, choć teoretycznie wielokrotnie powtórzony żart nie powinien już nikogo śmieszyć.
My też mamy doświadczenia z doskonałymi żartami na temat finansów państwa. Bryluje w tym oczywiście premier, powtarzający, że są one w znakomitym stanie, którego wszyscy nam zazdroszczą. Dowcip jest wielopiętrowy. Zaczyna się od ukrycia poza budżetem kolejnych wydatków i wzrostu długu (szczytem tego było stworzenie pozabudżetowego Funduszu Przeciwdziałania Covid-19, który już zadłużył nas na dodatkowe 150 mld zł, a w planach ma dalszą owocną aktywność, humorystycznie niepasującą do nazwy). Istota żartu polega na tym, że głównym źródłem dochodów pozwalających dowcipkować o znakomitym stanie finansów jest nałożony na nas po cichu podatek inflacyjny, w znacznej mierze wynikający ze zwiększenia zakupów obligacji rządowych przez NBP. O nim z kolei z kamienną twarzą opowiadany jest kawał, że za wszystko to odpowiada jedynie Putin.