Ekonomiści mają opinię zimnych technokratów, którzy preferują rozwiązania efektywne gospodarczo, a nie społecznie czy politycznie. Dlatego zaskoczyły mnie wyniki kolejnej tury panelu „Rzeczpospolitej”, w którym bierze udział kilkudziesięciu wybitnych przedstawicieli tej branży w Polsce. W najnowszej sondzie większość z nich opowiedziała się za pozostawieniem 500+, sztandarowego programu rządzącej partii, który początkowo był przez środowiska ekonomiczne krytykowany. I słusznie, bo jego deklarowany cel demograficzny okazał się fatamorganą.
Teraz jednak ekonomiści akceptują 500+. Widzą w nim głównie formę wsparcia dla mniej zamożnych, tym ważniejszą, że właśnie w tę grupę najmocniej uderza najwyższa w XXI wieku, 18,4-proc. inflacja. W tym kontekście mniej istotne, że pieniądze trafiają także do ludzi zamożnych.
Czytaj więcej:
Z tego powodu dla wielu ekonomistów program jest odmianą gwarantowanego dochodu podstawowego. Jego koncepcja w dobie robotyzacji i zagrożenia bezrobociem rozgrzewa emocje na całym świecie, ale nigdzie nie wyszedł on poza fazę testów.
500+ testem nie jest, Polacy się doń przyzwyczaili. Jest nie do ruszenia, chociaż wydawane nań co roku ponad 40 mld zł można by bardziej efektywnie zagospodarować, np. dając znacznie więcej tym na dole drabiny dochodowej, pozbawiając zasiłku tych na górze. Jednak wśród partii politycznych nie ma odważnego, który by to zaryzykował. Więc ekonomiści to zaakceptowali. Skoro nie da się czegoś zmienić, trzeba przywyknąć.