Oceną rozmiaru europejskich polityków zajął się ostatnio Elon Musk, nazywając Radka Sikorskiego małym człowieczkiem. Małym? To prawda, nasz minister ma tylko 181 cm wzrostu, niezbyt wiele w porównaniu ze 188 cm samego Muska. Nie ma też wątpliwości, że ogromne wrażenie musi robić na właścicielu X, Tesli i Starlinka Donald Trump ze swoimi 190 cm. No tak, ale poważany przez niego Władimir Putin ma tylko 170 cm… a jakoś nie nazywa go krasnalem. Sam Putin chyba ma jednak na tym punkcie jakiś kompleks, bo za swój wzorzec uważa z kolei cara Piotra Wielkiego. Wielkiego nie tylko z powodu osiągnięć polityczno-militarnych (pokonał wrogów w Ukrainie, zajął kraje bałtyckie i faktycznie zmienił w rosyjskiego satelitę Polskę), ale również z powodu imponujących 203 cm wzrostu! Można by rzec, że Stalin ze swoimi 165 cm do pięt mu nie dorastał.

Zaczynam jednak podejrzewać, że Muskowi nie chodziło o mierzony w centymetrach wzrost, ale o rzeczywistą władzę. On sam czuje się – przynajmniej póki co – drugą po najpotężniejszej osobą na świecie, więc każdy inny jest dla niego co najwyżej „małym człowieczkiem”. Sporej skali ludźmi mogą ewentualnie być Putin i Xi Jinping. Ale ktoś z Europy? Tej malutkiej, komicznej w swoim wysokim mniemaniu o sobie Europy?

No cóż, nie zawsze tak było. Nieco ponad sto lat temu PKB pięciu największych mocarstw Europy był dwukrotnie większy od amerykańskiego, nie wspominając o ich dominującej na świecie sile politycznej i militarnej. To oczywiście skończyło się wraz z szaleństwem dwóch wojen światowych, które zdewastowały Europę. W roku 1945 zachodnia część kontynentu wytwarzała PKB już o 40 proc. niższy niż USA, ogromna część jej majątku zmieniła się w zgliszcza, a ludność przymierała głodem. Ale jej los był i tak niezły w porównaniu z częścią wschodnią, zmienioną w sowiecką kolonię i rozpoczynającą właśnie rujnujący eksperyment gospodarki komunistycznej.

Kiedy po niecałym półwieczu upadł komunizm, zachodnia Europa podniosła się już z ruin, a powstała w roku 1993 Unia Europejska, dzięki niewątpliwemu sukcesowi poprzednich dekad, wytwarzała PKB (w obecnych granicach, ale razem z Wielką Brytanią) już o niemal 40 proc. wyższy od amerykańskiego. Potem jednak, zamiast oczekiwanego po zjednoczeniu kontynentu dalszego boomu, przyszedł gospodarczy marazm, a przewaga nad amerykańskim PKB spadła dziś jedynie do 10 proc. Nadal nie byłoby powodu, żeby sobie kpić z Europy (w końcu jej PKB jest pięciokrotnie większy od rosyjskiego), gdyby nie to, że kiedy przychodzi co do czego, to jej po prostu nie ma… są poszczególne państwa, zazdrośnie strzegące swojej pełnej suwerenności i krasnoludkowego (z punktu widzenia Elona Muska) rozmiaru. Rozmiaru gospodarczego, a jeszcze bardziej politycznego i militarnego.

Mówiąc krótko: to się nie zmieni tak długo, dopóki Europa silniej się nie zintegruje, wykorzystując w globalnej grze mocarstw swoją rzeczywistą wagę, a gospodarka europejska nie znajdzie na nowo recepty na przyzwoity wzrost, bazujący na przedsiębiorczości i innowacjach. To wymaga odważnych decyzji i głębokich reform, które raczej nie przypadłyby do gustu ani Elonowi Muskowi, ani Donaldowi Trumpowi, nie poszukującym wcale konkurentów dla Ameryki. A już na pewno nie Władimirowi Putinowi, który będzie próbował używać wszelkich legalnych, nielegalnych i bandyckich metod, aby tylko do tego nie dopuścić. Znajdując w Europie do pomocy, w co nie wątpię, zarówno sprzedajnych agentów, jak i pożytecznych idiotów.