Gdy tylko pojawia się kolejne ułatwienie dostępu zwykłych ludzi do spekulacji na rynkach finansowych, natychmiast słyszymy, że jesteśmy świadkami ich demokratyzacji.
Żeby było jeszcze zabawniej, lobbyści kryptobiznesu poszli w tym dalej, twierdząc, że kupowanie kryptowalut zapewnia inkluzywność świata finansów.
Źródło popularności stablecoins
Ktoś w tym miejscu powie, że chyba coś mi się pomyliło, skoro piszę o spekulacji, a odnoszę się do stablecoins. Przecież one mają sztywne kursy wymienne do dolara w relacji 1:1. Wprawdzie bardzo różnie z tym bywało, ale rzeczywiście stablecoins swoją karierę zawdzięczają temu, że obiecują stabilność, dzięki czemu służą w środowisku blockchain do zakupów bitcoinów i etherum oraz przechowywania ewentualnych zysków z ich sprzedaży.
Rzecz jednak w tym, że zakupy bitcoinów i etherum mają charakter par excellence spekulacyjny, by nie powiedzieć hazardowy, do czego wraca często Warren Buffett. Jego argument, przypomnijmy, jest taki, że spekulacja na rynku kapitałowym umożliwia powrót ceny jakiegoś składnika aktywów do poziomu odzwierciedlającego jego wewnętrzną wartość (intrinsic value), a bitcoin i ethereum takiej wewnętrznej wartości nie mają. Nie mają jej, ponieważ – jak podkreśla Buffett – nie generują jak akcje strumieni dochodów z dywidend lub jak obligacje strumieni płatności kuponowych.
Podkreślmy również, że stablecoins z pewnością nie są tym, o czym mówi się, że są, czyli pieniądzem. Jak przeczytamy w dowolnym podręczniku, podaż pieniądza stanowią transakcyjne zasoby środków płatniczych utrzymywane przez gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa po to, by wydawać je na bieżące zakupy dóbr i usług. Stablecoins albo długo, albo wcale nie będą pełnić takiej roli na szerszą skalę.