Gdy byłem bardzo młodym reporterem, u progu lat 90. w Polsce trwały spory o kształt nowej, popeerelowskiej taryfy celnej. Chodziło o takie wyważenie jej stawek, by nie utrwaliły odziedziczonej po komunizmie autarkii i nie odcięły odradzającej się gospodarki rynkowej od zewnętrznej konkurencji, a jednocześnie dały szansę dopiero powstającym biznesom.
Na świecie w tym czasie trwała rozpoczęta w 1987 r. tzw. runda urugwajska negocjacji GATT (Układu Ogólnego w sprawie Taryf Celnych i Handlu), która obok stworzenia Światowej Organizacji Handlu (WTO) przyniosła bezprecedensową globalną obniżkę taryf aż o 40 proc. i układ o wolnym handlu tekstyliami z krajami rozwijającymi się.
Cięcie ceł pomogło pokonać biedę
Zapoczątkowana w ten sposób złota era globalizacji przyniosła bezprecedensowy wzrost zamożności całego świata, wyciągając setki milionów ludzi ze skrajnej biedy, zwłaszcza w słabo dotąd rozwiniętych krajach Azji Południowo-Wschodniej – od Chin po Indonezję. Na naszych oczach Chiny wyrosły na drugą potęgę gospodarczą świata.
Ale i my tutaj w Polsce też skorzystaliśmy, nie tylko dzięki tanim produktom azjatyckim, które przez dwie-trzy dekady pomagały hamować inflację, zwiększając naszą siłę nabywczą. Pomogło zwłaszcza wejście do Unii Europejskiej, strefy wspólnego rynku bez barier celnych: nasze firmy stały się kooperantami globalnych lokomotyw eksportu jak Niemcy, a kraj przyciągnął liczne inwestycje. Staliśmy się np. największym producentem dużego AGD w UE i jednym z największych na świecie eksporterów mebli.
Stany Zjednoczone zebrały z globalizacji śmietankę – utrwaliły swoją przewagę w najbardziej zaawansowanych technologiach, stały się globalnym hubem cyfrowych innowacji i ojczyzną big techów – od Microsoftu poprzez Google, Metę, na X skończywszy – de facto monopolizując wiele nowych sfer aktywności ludzi na całym świecie. Miało to jednak swoja drugą stronę. Niezaawansowane branże amerykańskiego przemysłu, wymagające wiele pracy ludzkiej, wyprowadziły produkcję za granicę, pozbawiając słabo wykwalifikowane warstwy Amerykanów korzyści ze wzrostu gospodarczego, a nierzadko także pracy. Wielka Ameryka, w której mobilność obywateli była kiedyś fundamentem sukcesu, nie poradziła sobie ze znalezieniem dla nich nowych, dobrze płatnych miejsc pracy.