Nie wiem, skąd u polityków, ale i – co gorsza – u części przedsiębiorców bierze się natrętne powracanie do dawno już skompromitowanych pomysłów. Tak dzieje się i teraz. Przed zbliżającymi się wyborami odżywa oferta powołania powszechnego, obligatoryjnego samorządu gospodarczego, który miałby poprawić relacje władzy z przedsiębiorcami.
Niektórzy pomysłodawcy obiecują nawet, że zapewni to większy wpływ na legislację gospodarczą, wręcz pozwoli na bezpośrednie tworzenie tej legislacji przez taki samorząd w ramach współpracy z rządem i poprawi warunki działania przedsiębiorców.
Pierwsze NIE
O dziwo są środowiska przedsiębiorców, którym pomysł odpowiada i powołują się, bez znajomości rzeczy, np. na Niemcy. Tyle że w Niemczech taki samorząd ma zupełnie inne zadania, de facto przejął wiele obowiązków administracyjnych od państwa (rejestry, certyfikacja, edukacja zawodowa, szkolenia, mediacje, rzecznicy, sądownictwo polubowne itd.), zatrudnia ponad 20 tys. urzędników, a najsilniejsze organizacje przedsiębiorców i pracodawców wyrosły na sprzeciwie wobec niego, bo się z takim samorządem nie utożsamiały, wręcz zarzucając mu, że się zautonomizował. Część z tych organizacji ma status niezbędny dla możliwości bycia partnerem społecznym i uczestnikiem dialogu społecznego.
Drugie NIE
Idea jednej powszechnej organizacji samorządu gospodarczego jest chybiona także z powodu zróżnicowania interesów ze względu na: wielkość firm, branże, różne zdania w sprawie podatków, ochrony rynków, praw konsumenckich, priorytetów inwestycyjnych, systemów dofinansowania, pomocy publicznej, priorytetów szkolnictwa zawodowego, ram kwalifikacji, kodeksu pracy, funduszy unijnych, polityk regionalnych, renacjonalizacji i wielu innych.
Jaki więc sens ma powoływanie kosztownej struktury, która w żadnej sprawie nie będzie mogła wypracować wspólnych stanowisk legislacyjnych, poza jednym: żeby podatki były niższe, a przedsiębiorcom żyło się lepiej?