Trudno wyrokować, czy rachunek, który zaprezentował poseł Kowalski, był wynikiem jego niewiedzy czy celową manipulacją. W jednym i drugim przypadku powinien jednak kosztować go stanowisko w rządzie, szczególnie w resorcie gospodarczym, a przypomnijmy, że jest on wiceministrem aktywów państwowych. Otóż poseł zestawił ze sobą transfery z budżetu UE do Polski (w ujęciu netto, czyli pomniejszone o polskie składki) z zyskami odprowadzanymi do krajów UE przez działające nad Wisłą zagraniczne firmy. I wyszło mu, że przynależność do Unii kosztowała nas jak dotąd jakieś 360 mld zł. To mniej więcej połowa kwoty, którą Polska może otrzymać z budżetu UE na lata 2021–2027 oraz z Funduszu Odbudowy. A to z kolei, zdaniem posła, miałoby prowadzić do wniosku, że o te pieniądze nie warto zabiegać, szczególnie za cenę wyrzeczenia się suwerenności, jak w części obozu Zjednoczonej Prawicy postrzegane jest uzależnienie unijnych funduszy od poszanowania praworządności.