Utrzymywanie niskiego wieku emerytalnego to prosta droga do lawinowego wzrostu minimalnych emerytur. Za 25 lat nawet 70 proc. emerytów będzie skazanych na minimalną lub groszową emeryturę. Marne pocieszenie, że system zdefiniowanej składki uodparnia finanse państwa na demografię, bo dzieje się tak kosztem emerytów.
Rosnąca liczba emerytur minimalnych jest wykorzystywana w argumentacji populistów. Widzą oni polityczną szansę w postulatach całkowicie wywracających system emerytalny. Dlatego warto zastanowić się nad takim kierunkiem reformy, który wzmocni korzystną dla gospodarki ubezpieczeniową formułę zdefiniowanej składki.
Punktem wyjścia powinny być rozważania o „systemowym” źródle paradoksu, który tkwi w hybrydowym charakterze „nowego” systemu emerytalnego wprowadzonego w 1999 r. Polega on na połączeniu formuły proporcjonalności do wkładu, czyli zasadzie zdefiniowanej składki, z instytucją minimalnej emerytury, czyli gwarancją dopłaty z budżetu do minimalnego świadczenia. Oczywiście pod warunkiem wypracowania określonego stażu emerytalnego.
Wizja niskich emerytur wzmacnia presję zarówno na podnoszenie wysokości emerytury minimalnej (co z kolei nakręca liczbę tych emerytur), jak i na psucie systemu różnymi „modyfikacjami”. Takimi jak choćby waloryzacja kwotowa czy też jednorazowe dodatki, takie jak 13. i 14. emerytura.
Nawet zakładając, że przyszły rząd nie podniesie wieku emerytalnego, to powinien zająć się uporządkowaniem systemu. Na przykład przez rozważenie wprowadzenia filaru zerowego. Podobnie jak koncepcja emerytury obywatelskiej filar zerowy również byłby finansowany z budżetu państwa. To rozwiązanie nie burzy jednak obecnego systemu zdefiniowanej składki. Wprost przeciwnie: wzmacnia go poprzez „ucywilizowanie” politycznego rozdawnictwa.