Gdy ćwierć wieku temu przeniosłem się z centrum na przedmieście, w promieniu kilometra był tylko jeden sklep spożywczy. Wybór towarów miał ograniczony, za to ceny wyższe niż na Marszałkowskiej. Dlatego, gdy tylko na drugim końcu miasta pojawił się pierwszy hipermarket, jeździliśmy tam co tydzień, dwa na zakupy, pokonując w jedną stronę 30 km. Dzisiaj w promieniu kilometra mam cztery spożywczaki i dwa ostro konkurujące ze sobą dyskonty plus dobrze zaopatrzoną galerię handlową i stację paliw, coraz bardziej przypominającą supermarket.
Czytaj więcej
Nie dość, że w 2022 r. zlikwidowano ich ok. 4 tys., to jeszcze niemal 10 tys. zostało zawieszonych. Odczuwają skokowy wzrost kosztów, wysoką inflację, konkurencję internetu, ale i dużych sieci.
Moje osiedle ilustruje w mikroskali rewolucję zachodzącą w handlu. Z jednym zastrzeżeniem – tu z roku na rok liczba klientów sklepów rośnie, bo puste pola z bażantami, zającami i dzikami ustępują miejsca szeregowcom. W wielu wyludniających się ośrodkach w kraju jednak sklepów ubywa. Równocześnie w większych wsiach pojawiły się dyskonty sieci, które wchodzą na tereny nietknięte stopą nowoczesnego handlu. Ogólna liczba sklepów w kraju jednak się kurczy – w 2022 r. zmalała o 4 tys., a niemal 10 tys. placówek zostało zawieszonych.
To wynik tego, że konkurencja w handlu mocno spłaszczyła marże. Sieciówki mają większą siłę negocjacyjną wobec producentów i mogą oferować klientom korzystniejsze ceny. Przez wiele lat ograniczało to wzrost cen, przyczyniając się do spadku inflacji.
Niezależnym kupcom trudno się z handlu utrzymać. Ów jedyny sklep w mojej okolicy, dzięki cenom wyższym niż na Marszałkowskiej, był w stanie ponad 25 lat temu wykarmić dwie rodziny współwłaścicieli i parę osób personelu najemnego. W jego miejscu przewinęło się już z dziesięciu innych kupców. Wypadali z rynku, nie pomogło dzielenie lokalu na mniejsze.