Według słynnej definicji sformułowanej przez pochowanego we Wrocławiu Carla von Clausewitza „wojna jest tylko kontynuacją polityki innymi środkami”. Dla historyków myśli ekonomicznej, jeśli wojna jest kontynuacją polityki, to raczej kiepskiej polityki gospodarczej – w jej szerokim, instytucjonalnym znaczeniu.
Rosja, największy terytorialnie kraj świata, mający ogromne złoża surowców i 144 mln ludności, pod względem PKB na jednego mieszkańca znajduje się dopiero na 73. miejscu w świecie. Wiele badań ekonometrycznych wskazuje, że im kraj ma niższy PKB na mieszkańca, tym większe prawdopodobieństwo jego uczestnictwa w agresji zbrojnej zewnętrznej i wewnętrznej (sic!). Tym większe też prawdopodobieństwa wpadnięcia takich państw w pułapkę sekularnego ubóstwa.
Merkantylizm wiecznie żywy
Myśl ekonomiczna zawsze próbowała tłumaczyć pozycje walczących ze sobą nacji i terytoriów, dociekać gospodarczych motywów wojennego ich zaangażowania, a nawet kwantyfikować koszty i benefity militarnych przedsięwzięć. W niej też odnajdujemy te same silne spory między liberałami a etatystami, klasykami i neoklasykami a merkantylistami i neokeynesistami, które toczą w analizach inflacji, bezrobocia, wzrostu gospodarczego itd.
I tak oto wczesne teorie merkantylistyczne tłumaczyły wojnę jako swoiste drapieżnictwo, umożliwiające wzbogacenie i zapewnienie dostaw surowców przez podbój i imperializm. W Lewiatanie (1651) Hobbes przedstawił stosunki międzynarodowe jako anarchiczne oraz wyraził przekonanie, że przetrwanie narodu zależy od zarządzania permanentnym stanem wojny.
Pokój w XVII w. był zjawiskiem rzadkim i postrzeganym – raczej negatywnie (sic!) – jako sztuczny stan przejściowy, a do początków XIX w. państwo było militarno-fiskalnym przedsięwzięciem nastawionym na prowadzenie wojen i gromadzenie na ten bezwzględnie priorytetowy cel środków.