Ponad milion pracowników zza granicy w rejestrach ZUS, w tym kilkaset tysięcy uchodźców z Ukrainy, to solidny dowód dobrej kondycji naszego rynku pracy, a także potwierdzenie atrakcyjności polskich zarobków. Faktycznie, przed wybuchem pandemii nasze płace dość szybko nadrabiały dystans do zachodnich stawek.
Jak wynika jednak z omawianych w „Rzeczpospolitej” najnowszych danych Eurostatu, to nadrabianie przychodzi nam ostatnio z większym trudem, mimo dwucyfrowego wzrostu płac.
Czytaj więcej
Słaby złoty nie pozwala na nadrabianie nominalnej luki płacowej do krajów Unii Europejskiej. W tym roku możemy mieć też problem w realnym zbliżaniu się do zachodniego standardu życia.
Problem w tym, że ten nominalny wzrost „zjadany” jest teraz nie tylko przez dwucyfrową inflację, ale też słabnącego złotego. A to sprawia, że licząc w euro, Polacy mogą się poczuć ubogimi krewnymi pracowników większości rozwiniętych krajów Unii. W tym sąsiadów z zza Odry, którzy średnio zarabiają cztery razy więcej niż my.
Możemy się wprawdzie pocieszać, że biorąc pod uwagę tzw. parytet siły nabywczej, czyli koszty życia, przeciętny Niemiec zarabia tylko nieco dwa razy więcej niż przeciętny Polak, ale ten atut niższych kosztów znika przy urlopowym wyjeździe za granicę.