Byłem i pozostaję do dyspozycji, jak robotnik gotowy zrobić wszystko, co potrzebne, aby osiągnąć cel i przywrócić pokój. Dlatego też, co stanowi wyjątek, watykańskie przedstawicielstwo dyplomatyczne nigdy, nawet podczas najbardziej masowych bombardowań, nie opuściło swojej siedziby w stolicy Ukrainy.
Ukraińcy są nie tylko narodem atakowanym dzisiaj. Są także narodem męczenników prześladowanych przez Stalina sztucznie wywołaną klęską głodu (Hołodomor), która pochłonęła miliony ofiar. Podczas trwającego konfliktu Stolica Apostolska wdrożyła wielorakie inicjatywy, aby złagodzić kolejne cierpienia narodu ukraińskiego. Podjęte niezwłocznie misje kardynała Czernego w Ukrainie, w rejonie granicy z Węgrami, i kardynała Krajewskiego przy granicy z Polską, były konkretnym wyrazem solidarności i zaangażowania. Podobnie podróż arcybiskupa Gallaghera, sekretarza ds. relacji z państwami, a także misje kardynała Zuppiego. Podczas podróży nie tylko do Rosji i Ukrainy, ale również do Waszyngtonu i Pekinu, przewodniczący włoskiej Konferencji Episkopatu starał się w szczególności o umożliwienie powrotu do domu ukraińskich dzieci deportowanych przez władze okupacyjne do Rosji. W celu znalezienia konkretnych rozwiązań wdrożono specjalne procedury ad hoc. Ja sam niezwłocznie podjąłem działania na rzecz wymiany jeńców między Moskwą a Kijowem, przede wszystkim tych ciężko rannych i chorych. Dwa lata po wybuchu konfliktu, ciągle poszukując dyplomatycznego rozwiązania, spotkałem się również z nowym ambasadorem Rosji przy Stolicy Apostolskiej, Sołtanowskim.
Wiem, że to nie wystarcza. Wszyscy musimy bowiem wzmóc nasze wysiłki. Społeczność europejska i międzynarodowa powinny aktywnie poszukiwać dróg dialogu, negocjacji i mediacji. Wiem, że osiągnięcie rezultatów za wszelką cenę nie jest możliwe, ale trzeba również zdać sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na nas wszystkich. Interesów imperium, jakiegokolwiek mocarstwa, nie można przedkładać nad życie setek tysięcy ludzi. Wojna niesie zbyt wiele sierot, wdów, przesiedleńców i zbyt wiele gruzów. Zawierzyłem oba kraje, Rosję i Ukrainę, Niepokalanemu Sercu Maryi, podkreślając potrzebę budowania mostów zamiast prowadzenia walki na liniach frontu. Z powodu tych wszystkich cierpień i bólu, które nie ustały przez następne miesiące naznaczone śmiercią i zniszczeniem, płakałem rok później u stóp Maryi na placu Hiszpańskim. Każdy dzień, kiedy nie milczy broń, to kolejny dzień klęski i bezsensownej, umyślnie spowodowanej udręki.
Papież
o wybuchu wojny w Ukrainie: Jeśli pojawia się pistolet, musi paść
strzał
Kijów, Charków, Mariupol, Izium, Bucza to miasta męczeńskie, symbole straszliwego okrucieństwa także wobec bezbronnych cywilów, kobiet i dzieci. Krew niewinnych ofiar zanosi do Nieba błaganie o kres tego szaleństwa. Podczas jednego z pierwszych ataków na Charków zbombardowano między innymi tamtejszy ogród zoologiczny. Wskutek eksplozji z okien powypadały szyby, a małpy, jelenie, koty i ptaki w panice wydostały się poza obszar ogrodu. Jakiś młody chłopak opowiadał później, że widział rudego wilka grzebiącego w śmietniku. Patrzyli sobie w oczy, obaj nieruchomi i zaskoczeni, obaj przekonani, że świat oszalał.
Droga pokoju nie jest oczywiście pozbawiona ryzyka, ale uciekanie się do broni niesie ze sobą nieskończenie więcej zagrożeń, intensyfikując niezwykle kosztowny wyścig zbrojeń. Kwoty wydatkowane na zbrojenia można by wykorzystać do walki z niedożywieniem, zagwarantowania wszystkim opieki lekarskiej, budowania sprawiedliwości, wreszcie do tego, by wkroczyć na jedyną ścieżkę, która może zapobiec samounicestwieniu ludzkości. Anton Czechow, ilustrując fundamentalną zasadę każdej fikcyjnej i teatralnej narracji, mówił, że jeśli w powieści pojawia się pistolet, musi paść strzał. Tak samo jest w życiu. Ilość broni palnej w obiegu jest proporcjonalna do liczby zabitych w danej społeczności.