Zgrozy doznali bydgoscy urzędnicy, którzy pod koniec maja otwierali oferty złożone w przetargu na dostawy energii do kilkudziesięciu budynków w mieście wyposażonych w fotowoltaikę. A właściwie jedyną ofertę złożoną przez państwowy koncern energetyczny. Otworzyli i osłupieli: dotychczasowa cena: 390 zł za MWh od czerwca miała sięgać 1150 zł/MWh.
Nie jest to ani wyjątek, ani zemsta dystrybutora energii. Opublikowane tydzień temu wyniki badania przeprowadzonego wśród władz 68 polskich miast przez Związek Miast Polskich pokazują, że jest to nowy standard.
Najtrudniejsze będzie II półrocze 2022 r. W Gdyni w I półroczu podwyżka cen wyniosła „zaledwie” 161 proc. W drugim półroczu będzie drożej o 386 proc. w porównaniu z zeszłym rokiem. W Pile wzrost wyniesie 359 proc., w Rzeszowie – 320 proc., w Legionowie – 312 proc. Do czołówki może też dobić Kołobrzeg. Miasta, które zapłacą o 200–300 proc. więcej, to m.in. Września, Kalisz, Toruń.
Czytaj więcej
Szybko rosnące koszty energii elektrycznej mogą spowolnić przestawienie miejskiego transportu w Polsce na bezemisyjne napędy. Ich udział w zakupach spółek przewozowych maleje.
Samorządowcy spodziewali się podwyżek, ale nie tak horrendalnych zmian cenników. Lokalni włodarze od lat przygotowywali się na ciężkie czasy. Gdzieniegdzie powstały klastry energii, głównie na potrzeby niewielkich gmin, gdzie zapotrzebowanie na prąd można stosunkowo niewielkim nakładem zaspokoić poprzez odnawialne źródła energii. Inne ośrodki od lat łączą siły w ramach grup zakupowych, próbując zawalczyć o atrakcyjniejsze oferty. W dużych miastach inwestowano – jak w Bydgoszczy – w instalacje fotowoltaiczne na budynkach miejskich albo odkupywano niewielką pulę wyprodukowanej energii od okolicznych farm wiatrowych lub fotowoltaicznych. Ale to za mało. Klastrów w Polsce jest niewiele, grupy zakupowe niewiele dadzą, gdy do przetargu podchodzi jeden oferent, a instalacje w miastach to przedsięwzięcia symboliczne.