Wydawać by się mogło, że sprawa jest tak oczywista, że aż nie warto się nad nią pochylać. Wszak powszechnie wiadomo, że co do zasady banki w Polsce są kontrolowane albo przez państwo, albo przez kapitał zagraniczny. Kluczowe jest tu słowo „kontrolowane”.
W spółce akcyjnej, w której duża część akcjonariatu jest rozproszona, do sprawowania kontroli często wystarcza 30-proc. albo nawet 20-proc. udział w kapitale, np. w PKO BP państwo ma niecałe 30 proc. akcji.
Jednak finansowe konsekwencje tej kontroli ponoszą wszyscy akcjonariusze, również ci, którzy posiadają po kilka akcji. Tak samo wszyscy akcjonariusze odczuwają na własnej skórze koszty radosnej twórczości ustawodawcy. Czy któryś z polityków, który oręduje teraz za „zamrożeniem” WIBOR-u, posiada akcje polskich banków? Poza oczywistymi właścicielami, o których ciągle się mówi?
I tu pojawia się spory problem, a być może też powód, dla którego właśnie o tych właścicielach szermierze uderzenia w banki poprzez „zamrożenie” WIBOR-u nie wspominają. Tymi zapomnianymi akcjonariuszami nie są bowiem wcale, choć można by czasem odnieść takie wrażenie, przybysze z innej planety ani nawet jacyś tajemniczy oligarchowie trzęsący polskim systemem finansowym. Są to w przeważającej mierze zwykli Polacy, którzy zainwestowali w banki samodzielnie albo za pośrednictwem towarzystw inwestycyjnych bądź towarzystw emerytalnych.
Czytaj więcej
Popyt na kredyty mieszkaniowe może spaść nawet o 70 proc. Zdolność do pożyczania w bankach się kończy. Taki jest skutek zacieśniania polityki monetarnej przez NBP.