Co ma Grecja do Polski, czyli recepta na frustrację

Tym razem felieton refleksyjny, przysłany z miejsca, które od lat uwielbiam odwiedzać w letnie wakacje: z greckich wysp.

Publikacja: 17.08.2016 18:52

Witold M. Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce, rektor Akademii Vistula.

Witold M. Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce, rektor Akademii Vistula.

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Patrząc na tutejsze cudowne niebo i morze – i w ramach urlopu darowując sobie czytanie i oglądanie kłótni naszych polityków – człowiek zaczyna się naprawdę zastanawiać nad głębszym sensem ludzkiej aktywności i jakości życia. I z większym dystansem patrzy na wskaźniki wzrostu PKB, zmiany kursów walutowych, ratingi, indeksy giełdowe i prognozy koniunktury.

W sprawie Grecji mam nieco nieczyste sumienie, bo piszę i mówię o niej w sposób nadzwyczaj niekonsekwentny. Z jednej strony uwielbiam ten kraj i stale do niego jeżdżę. Z drugiej od 20 lat systematycznie go obsmarowuję, nieodmiennie uznając za przykład fatalnego zarządzania gospodarczego, nieodpowiedzialności finansowej, korupcji, nieudolnej biurokracji, pasożytniczej klasy politycznej, paraliżujących prywatyzację i restrukturyzację firm związków zawodowych, powszechnej niechęci do wolnego rynku. Niby wszystko się zgadza. Efekty gospodarcze (mierzone w standardowy sposób, czyli wzrostem PKB) są fatalne: Grecja, której PKB na głowę mieszkańca był ćwierć wieku temu dwa i pół razy wyższy niż w Polsce, dziś znalazła się za nami. Ale tam, na miejscu, wcale się nie czuje, że jest to kraj nieszczęśliwy.

Rok temu, w samym szczycie kryzysu grożącego krajowi bankructwem, rozmawiałem z pewnym Grekiem. I powiedział mi mniej więcej tak: – Jaki kryzys? Może odczuwają go przyzwyczajeni do luksusu mieszkańcy Aten. Ale tu, na wyspach, nic się wielkiego nie dzieje. Tak jak poprzednio mamy wodę, słońce, wino, ouzo, fetę i owoce. Że bankomaty przez pewien czas wypłacały najwyżej 200 euro na dzień? Tu i tak nikt takich sum nigdy nie wypłacał. Żadnego kryzysu nie było, żyjemy jak dawniej.

To daje do myślenia. Bo okazuje się, że od obiektywnych wskaźników gospodarczych znacznie większe znaczenie mogą mieć nastroje ludzi, ich sposób życia, nastawienie do rzeczywistości.

Dochód przeciętnego Greka w ciągu ostatnich siedmiu lat spadł o 25 proc., a stopa bezrobocia wzrosła z 7 do 25 proc. W tym samym czasie dochód przeciętnego Polaka realnie wzrósł o 23 proc., a bezrobocie radykalnie spadło. A mimo to wcale nie Grecja, ale właśnie Polska jest krajem głębokiej frustracji, dwóch trzecich mieszkańców twierdzących, że sprawy kraju idą w złym kierunku, blisko połowy uważających, że gospodarka tkwi w permanentnym kryzysie, no i oczywiście ponad 40 proc. podpisujących się pod znanym hasłem, że Polska jest w ruinie.

Jaka jest na to recepta? No cóż, Polska to nie Grecja. Słońca więcej nie będziemy mieli, a Bałtyk się nie ogrzeje. Ale może należy po prostu zmienić dietę na śródziemnomorską? Wiadomo, że czasem dieta czyni cuda!

Patrząc na tutejsze cudowne niebo i morze – i w ramach urlopu darowując sobie czytanie i oglądanie kłótni naszych polityków – człowiek zaczyna się naprawdę zastanawiać nad głębszym sensem ludzkiej aktywności i jakości życia. I z większym dystansem patrzy na wskaźniki wzrostu PKB, zmiany kursów walutowych, ratingi, indeksy giełdowe i prognozy koniunktury.

W sprawie Grecji mam nieco nieczyste sumienie, bo piszę i mówię o niej w sposób nadzwyczaj niekonsekwentny. Z jednej strony uwielbiam ten kraj i stale do niego jeżdżę. Z drugiej od 20 lat systematycznie go obsmarowuję, nieodmiennie uznając za przykład fatalnego zarządzania gospodarczego, nieodpowiedzialności finansowej, korupcji, nieudolnej biurokracji, pasożytniczej klasy politycznej, paraliżujących prywatyzację i restrukturyzację firm związków zawodowych, powszechnej niechęci do wolnego rynku. Niby wszystko się zgadza. Efekty gospodarcze (mierzone w standardowy sposób, czyli wzrostem PKB) są fatalne: Grecja, której PKB na głowę mieszkańca był ćwierć wieku temu dwa i pół razy wyższy niż w Polsce, dziś znalazła się za nami. Ale tam, na miejscu, wcale się nie czuje, że jest to kraj nieszczęśliwy.

Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Krótszy tydzień pracy, czyli koniec kultury zapieprzu
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Opinie Ekonomiczne
Ekonomiści: Centralny czy Ukryty Rejestr Umów?
Opinie Ekonomiczne
Aneta Gawrońska: Od wojny w koalicji mieszkań nie przybędzie
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Wojna celna Trumpa zaboli Amerykanów. Czy zaboli także nas?
Opinie Ekonomiczne
Hubert A. Janiszewski: 800+? Politycy właśnie wypuścili dżina z butelki