W resorcie transportu jest już ponad 50 wniosków potencjalnych chętnych na budowę sztucznych wysp, czyli wiatraków na morzu oddalonych znacznie od linii brzegowej. Jak powiedziała wiceminister transportu Anna Wypych-Namiotko każdy z wniosków opiewa średnio na 1000 megawatów! Z łatwego mnożenia wynika, że to wnioski na 50 gigawatów (GW) mocy! Dla porównania powiem tylko, że zainstalowana łączna moc naszych wszystkich elektrowni to nieco ponad 37 GW.
Nie czarujmy się – nawet najwięksi orędownicy morskich farm wiatrowych nie wierzą, że każdy z wnioskodawców otrzyma pozwolenie czy w ogóle zdecyduje się na realizację projektu. Ale niech stanie się tak z 10 proc. – będziemy mówić o 5000 MW z morskich wiatraków. Sporo. Zważywszy na to, że budowa 1 MW takiej mocy to średnio ok. 3 mln euro mówimy o inwestycjach wartych ok. 15 mld euro, czyli ponad 60 mld zł, oczywiście w perspektywie co najmniej kilkunastu lat. Sęk w tym, że polska polityka energetyczna przewiduje co najwyżej 500 MW takich mocy do 2020 r. A i możliwości przesyłu nie są dostosowane do włączenia do krajowej sieci takiej ilości energii.
A poza tym z danych PSE Operator wynika, że średniodobowe zużycie energii w Polsce oscyluje wokół 20 GW. No i bądź tu człowieku mądry. Może gdybyśmy mieli magazyny energii, warto byłoby zainwestować w morskie wiatraki i sprzedawać energię za granicę? Ale tu też potrzeba sieci...PSE zapowiada co prawda nowe połączenia m.in. z Niemcami i badanie możliwości magazynowania energii, ale czy to wystarczy, zważywszy na to, że sami Niemcy inwestują w swoja energetykę, także tę morską wiatrową. Dlatego zastanawiam się, czy Polska stworzy system wsparcia tego rodzaju energii, którego oczekują inwestorzy i postawi na wiatraki, czy raczej będzie z nimi walczyć. Byle nie jak Don Kichot, bo pamiętamy, że dobrze to on nie skończył...