Ograniczenie biurokracji, w tym zniesienie obowiązku wpisywania na recepcie stopnia odpłatności za lek – przewiduje lutowe porozumienie ministra zdrowia z rezydentami. – Lekarz nie powinien zajmować się określaniem refundacji, bo traci czas, który mógłby poświęcić na leczenie pacjenta – mówi Damian Patecki, wiceprzewodniczący Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL)
Obowiązek określania stopnia odpłatności (3,20 zł, 30 proc., 50 proc. lub 100 proc. ceny) w prawym górnym rogu recepty nakłada na lekarzy art. 48 ustawy refundacyjnej i par. 9 zarządzenia prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia w sprawie wzoru umowy upoważniającej do wystawiania recept. Kłopot w tym, że dopłata pacjenta zależy od diagnozy i wskazań terapeutycznych i może być inna w zależności od płci wieku. A w przypadku wielu leków zmienia się co dwa miesiące wraz z nową listą refundacyjną. Medycy narzekają, że sprawdzanie odpłatności staje się jednym z najdłuższych elementów wizyty u lekarza. Ale jeszcze większą uciążliwością są kary przewidziane w zarządzeniu nr 38/2012/DGL prezesa NFZ z 30 czerwca 2012 r. 200 zł kary lekarz zapłaci za sam fakt błędnego wypisania recepty. Złe określenie stopnia odpłatności to kolejne 200 zł kary. Dlatego – mówi Damian Patecki – wypisując leki dla siebie czy rodziny, część lekarzy od razu zaznacza 100 proc. Sam jako anestezjolog na co dzień nie wypisuje recept i nie chce narażać się na kary. W dodatku NFZ może żądać od medyka zwrotu pieniędzy za nieprawidłowo wypisane leki.