Rz: Co sądzi pani o inicjatywie odsłonięcia w Warszawie – konkretnie przed pałacem Mostowskich – pomnika generała Andersa? Pytam, bo wedle pani książki „Anders” był to wprawdzie heros, ale z przywarami.
120 lat temu, 11 sierpnia 1892 urodził się Władysław Anders, generał WP, dowódca Armii Polskiej na Wschodzie i 2 Korpusu Polskiego
Maria Nurowska: – Jestem jak najbardziej za, pomnik należy się generałowi jak nikomu innemu. A że nie piszę o generale na kolanach? Myślę, że po dwóch latach obcowania z tym człowiekiem, czy raczej z jego duchem, jestem niemal pewna, że on sam by tego nie chciał. Zresztą, wsadzanie palca między drzwi to moja specjalność. W środowisku londyńskim wolno mówić o Andersie jedynie jako o bohaterze narodowym. Ale tak zwykle bywa, że bohaterowie narodowi są nieskazitelni tylko na pomnikach, a ja chciałam opisać człowieka z krwi i kości, jakim Władysław Anders był na pewno. Lubił kobiety, wino i śpiew, czy to taka zbrodnia?
Przytacza pani opinie żołnierzy uczestniczących w tej krwawej bitwie deprecjonujących talenty strategiczne Andersa, zarzucających mu ślepą uległość wobec aliantów i niepotrzebne szafowanie życiem podwładnych...
Miałam duży problem z dotarciem do nich, córka pana Jana Wysokiego, artylerzysty spod Monte Cassino, sama mnie odnalazła. Dowiedziała się, że jestem w Londynie. Kiedy wymieniałam nazwisko Wysokiego, u innych moich rozmówców pojawiał się grymas niezadowolenia. Dlaczego, zrozumiałam po naszej rozmowie. Pan Wysoki głośno krytykował Andersa za sposób dowodzenia w tej bitwie. „Ja byłem w artylerii – powiedział – ja byłem wygrany. Ale ci, co w piechocie, dla nich to był marsz w jedną stronę”. Potwierdzają to „ci z piechoty”, nie chcą ujawniać nazwisk, bo uważają, że powinni pozostać anonimowi, jako „nawóz historii”. Może nie do końca jest to prawdą, może czują się zbyt starzy i zmęczeni, aby na własny rachunek burzyć mity. „Proszę pani – powiedział jeden z nich – oto, co widziały moje oczy: ludzkie flaki zaczepione na drzewie, odciętą głowę toczącą się po stoku. To była jedna jatka…”.