Kim był Andrzej Czajkowski

Andrzej Czajkowski był genialnym pianistą i kompozytorem. I tak uwielbiał Szekspira, że postanowił zagrać w „Hamlecie”... po swej śmierci.

Publikacja: 13.07.2013 18:18

Andrzej Czajkowski w 1964 r., miał wtedy 29 lat

Andrzej Czajkowski w 1964 r., miał wtedy 29 lat

Foto: www.andreitchaikowsky.com

Był aniołem, który łatwo zmieniał się w diabła. Zrywał przyjaźnie, potrafił obrazić bliskich i tych, którzy starali mu się pomóc w karierze.

Miał zresztą świadomość wad swego charakteru. Na okładce płyty wydanej w 1964 r. przez Columbia Records z „Wariacjami Goldbergowskimi” Bacha, które interpretował rewelacyjnie, napisał o sobie: „Jestem egocentryczny, impulsywny, gadatliwy, kapryśny, nieporządny, leniwy, depresyjny, lecz również szczery, spontaniczny, entuzjastyczny, niesamolubny i uczuciowy. Kłamię równie łatwo jak oddycham, ale tylko wtedy, gdy nie mam z tego pożytku”.

Ci, którzy go znali, nie mieli jednak wątpliwości, że obcują z geniuszem. Nawet najtrudniejszy utwór potrafił zagrać bez przygotowania, a po kilku tygodniach powtórzyć z pamięci. Kiedyś w Nowej Zelandii miał wykonać bez nut 22 koncerty fortepianowe Mozarta, choć znał zaledwie kilka z nich. „Z dnia na dzień – wspominał – uczyłem się i modliłem się, by podczas występu nie zagrać przez pomyłkę w jednym koncercie jakiejś części z innego”.

Dwa lata w szafie

Usprawiedliwienie dla siebie znajdował w traumatycznych przeżyciach wojennych. Urodził się w 1935 roku jako Robert Krauthammer, na miejscu rodzinnego domu stoi dziś fontanna przed warszawskim kinem Muranów. Za okupacji była to część getta, z którego na aryjską stronę wprowadziła go w 1942 r. babka Celina, ufarbowawszy mu włosy na blond i przebrawszy za dziewczynkę. Matka została w getcie z ukochanym mężczyzną (małżeństwo z ojcem Roberta rozpadło się przed 1939 rokiem). Kilka miesięcy później zginęła w Treblince, syn do końca życia nie mógł pogodzić się z tym, że porzuciła go dla innego.

Przeżył ukrywany w mieszkaniu polskiej rodziny. Nie wolno mu było podchodzić do okna, kryjówkę z łóżkiem i nocnikiem miał w szafie. Potem do końca życia panicznie bał się zasypiania, musiał brać środki nasenne.

Celina Sandler załatwiła aryjskie papiery, w ten sposób stali się Janiną i Andrzejem Czajkowskimi. Po wojnie nie wrócili do dawnych nazwisk, a babka zorientowawszy się w wyjątkowym talencie wnuka, postanowiła zająć się jego rozwojem. W 1948 r. zawiozła go do Paryża, gdzie mieszkał ojciec i dalsza rodzina. Chłopiec zdał znakomicie egzaminy do konserwatorium. By zdobyć pieniądze na jego naukę, babka załatwiła mu publiczny koncert oraz stypendium.

Kiedy ze złotym medalem ukończył naukę w Paryżu, polskie władze zaczęły namawiać go do powrotu. 16-letniemu Andrzejowi Czajkowskiemu zaoferowano luksusowe warunki: studia w Warszawie, mieszkanie na Muranowie, zaproszenia na koncerty. Przyjechał i szybko stał się gwiazdą, zachwycał talentem, urodą i szokował niekonwencjonalnym sposobem bycia. Na jednym ze studenckich balów kostiumowych zjawił się przebrany za Carmen. Wyglądał tak atrakcyjnie, że jakiś dygnitarz partyjny poprosił go do tańca, myśląc, że to młoda śpiewaczka. Andrzej zatańczył, do końca nie wyprowadzając go z błędu.

Błyskawiczny start

Szykował się do Konkursu Chopinowskiego w 1955 roku, ale przed jego rozpoczęciem zmarła babka. Zrozpaczony chciał się wycofać, w końcu zdobył VIII nagrodę oraz wyróżnienie specjalne dla najmłodszego uczestnika.

Lepiej poszło mu rok później na innym sławnym konkursie – Królowej Elżbiety. Zajął III miejsce, otrzymał też atrakcyjne propozycje koncertowe, w 1957 roku dał serię świetnie przyjętych recitali w Paryżu. A przede wszystkim zwrócił na niego uwagę i postanowił zaopiekować się juror brukselskiego konkursu Artur Rubinstein.

Rozpoczęło się istne szaleństwo. W latach 1956–1959 Andrzej Czajkowski wystąpił ponad pięćset razy, koncertował więc niemal co drugi dzień i to w największych salach. Słynny impresario amerykański Sol Hurok, który zajął się nim z rekomendacji Rubinsteina, załatwił mu występy z najlepszymi dyrygentami i orkiestrami. I już w 1957 roku Czajkowski podpisał kontrakt płytowy z RCA Victor.

Plan uczynienia z Polaka najlepszego pianisty świata szybko jednak zaczął się psuć. Czajkowski nie mógł porozumieć się ze swoim impresario, miał mu za złe, że eksponował jego przeżycia wojenne i zmusił do zastosowania angielskiej pisowni nazwiska. Dla Huroka hasło: „Tchaikovsky plays Tchaikovsky” było świetnym chwytem reklamowym. Polak nie znosił muzyki rosyjskiego kompozytora i nie chciał grać jego koncertu fortepianowego.

Zapraszany na oficjalne przyjęcia prowokował i obrażał. Rubinsteinowi powiedział, że ballady Chopina gra znacznie lepiej od niego. Nie potrafili porozumieć się też pod względem artystycznym. Rubinstein znając próby kompozytorskie Czajkowskiego, chciał w nim widzieć drugiego Rachmaninowa. Powiedział mu: „powinieneś tak pisać, żeby wszyscy na sali płakali”, jego zaś taka uczuciowa wylewność w muzyce kompletnie nie interesowała.

Największa miłość

Pod koniec lat 50. zamieszkał w Paryżu, potem przeniósł się do Londynu, do Polski już nie wrócił, choć oficjalnie stosunków z krajem nie zerwał. Szukał dla siebie miejsca, nigdzie i z nikim nie potrafił go znaleźć. Nigdy nie ukrywał swojego homoseksualizmu, a jednocześnie chciał mieć syna, mimo że zdawał sobie sprawę, że absolutnie nie nadaje się na ojca. Jego idolem był Rimbaud: artysta, geniusz, homoseksualista o niezrównoważonym charakterze i cierpiący na depresję. Chciał uczynić go bohaterem opery, której nie zdążył napisać.

Z biegiem lat coraz bardziej pochłaniało go komponowanie, na występy godził się głównie dlatego, by mieć z czego żyć. Przyjaciółce Halinie Wahlmann zwierzał się w liście: „Ja rzeczywiście lubię grać na fortepianie, tak jak po dwudziestu latach współżycia można jeszcze lubić żonę – z domieszką rezygnacji i cierpliwości. Natomiast kompozycja pożera mnie po prostu, jak największa miłość”.

Do Związku Kompozytorów Polskich został przyjęty, gdy miał 15 lat, choć w wykazie jego utworów dołączonych do podania, niemal przy każdym tytule była adnotacja: „w przygotowaniu”. Większość kompozycji napisanych pod koniec lat 50. zniszczył, ale powstałą wówczas sonatę wykonał na recitalu jako utwór niejakiego Uyu Dala.

Czaszka w testamencie

Za życia wydał drukiem zaledwie siedem utworów, o resztę nie dbał. Zmarł w 1982 roku w Oksfordzie, przyczyną śmierci był rak jelita. W spisanym trzy lata wcześniej testamencie raz jeszcze zaskoczył wszystkich. Nakazał skremować swoje ciało z wyjątkiem czaszki, którą przekazał Royal Shakespeare Company w celu wykorzystania w przedstawieniach „Hamleta”. Szekspira uwielbiał, tragedię o duńskim księciu znał na pamięć łącznie z didaskaliami, „Kupca weneckiego” uczynił tematem opery, nad którą pracował przez 14 lat, niemal do śmierci.

Szekspirowski zespół przyjął niecodzienny dar, ale gdy w 1984 roku Mark Rylance rozpoczął z czaszką próby, sprawa stała się kontrowersyjna. Twierdzono, że skoro na scenie nie używa się prawdziwej krwi, nie należy też posługiwać się ludzkimi szczątkami. Aktor zrezygnował więc z niezwykłego rekwizytu. Czaszkę Czajkowskiego wykorzystano dopiero w inscenizacji z 2008 roku (ale tylko w spektaklach poza Londynem) i trafiła ona do brytyjskich gazet.

Można powiedzieć, że w ten sposób nazwisko Andrzeja Czajkowskiego zostało wydobyte z zapomnienia, ale nie jest to do końca prawda. Od dawna istnieje w świecie grono fanów, którzy kultywują pamięć o nim, choćby amerykański krytyk David A. Ferre. Już w 1990 r. napisał i wydał własnym sumptem biografię polskiego artysty. Potem założył stronę internetową: www.andretchaikowsky.com, którą systematycznie uzupełnia o wszystkie publikacje i informacje związane z Czajkowskim.

Kolejnym promotorem Polaka stał się obecnie wybitny brytyjski reżyser i dyrektor festiwalu w Bregencji David Pountney, który znaczną część tej słynnej imprezy poświęca w tym roku właśnie Andrzejowi Czajkowskiemu.

18 lipca odbędzie się zatem w Bregencji światowa prapremiera jego opery „Kupiec wenecki”, a kolejnym przedstawieniom towarzyszyć będzie sympozjum i cykl koncertów z jego muzyką. Zważywszy na fakt, że od Bregencji zaczynała się międzynarodowa kariera wielu zapomnianych utworów (choćby „Pasażerki” Mieczysława Weinberga według książki Zofii Posmysz), można mieć nadzieję, że dopiero teraz „Kupiec wenecki” zacznie swoją historię. A wraz z nim inne utwory Andrzeja Czajkowskiego. ?

Był aniołem, który łatwo zmieniał się w diabła. Zrywał przyjaźnie, potrafił obrazić bliskich i tych, którzy starali mu się pomóc w karierze.

Miał zresztą świadomość wad swego charakteru. Na okładce płyty wydanej w 1964 r. przez Columbia Records z „Wariacjami Goldbergowskimi” Bacha, które interpretował rewelacyjnie, napisał o sobie: „Jestem egocentryczny, impulsywny, gadatliwy, kapryśny, nieporządny, leniwy, depresyjny, lecz również szczery, spontaniczny, entuzjastyczny, niesamolubny i uczuciowy. Kłamię równie łatwo jak oddycham, ale tylko wtedy, gdy nie mam z tego pożytku”.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: „Gladiator 2” – triumf czy porażka?
Kultura
Muzeum Narodowe w Poznaniu otwiera Studyjną Galerię Sztuki Starożytnej
Kultura
Dzieło włoskiego artysty sprzedane za 6 mln dolarów. To banan i taśma klejąca
Kultura
Startuje Festiwal Niewinni Czarodzieje: Na karuzeli życia
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kultura
„Pasja wg św. Marka” Pawła Mykietyna. Magdalena Cielecka zagra Poncjusza Piłata