Od przejęcia władzy przez PiS w 2015 roku Polska stale jest na celowniku Brukseli. Najpierw poszło o odmowę podporządkowania się przez nasz kraj obowiązkowemu systemowi podziału uchodźców. Później była kwestia ochrony Puszczy Białowieskiej. Aż w końcu spór został całkowicie zdominowany przez zmiany w wymiarze sprawiedliwości.
Za szczegółowymi zapisami o sposobie powoływania sędziów Sądu Najwyższego czy kompetencji Krajowej Rady Sądownictwa kryje się jednak fundamentalne pytanie o granice ingerencji unijnych instytucji w życie krajów członkowskich. Inaczej mówiąc, rozstrzygnięcie, czy integracja wciąż opiera się na założeniu, że to państwa narodowe utworzyły Unię i zachowują nad nią kontrolę, czy też odwrotnie – ruszył nieodwracalny proces budowy federalnego, europejskiego państwa, a unijna centrala, w tym Trybunał Sprawiedliwości UE, jedynie rozstrzyga, czy ten proces ma posuwać się szybciej czy wolniej.
Dowiedz się więcej: Hiszpania: „Nowatorska” decyzja TSUE odrzucona przez Sąd Najwyższy
Odrzucając obowiązkowe kwoty uchodźców, rząd PiS chciał nie tyle ograniczyć liczbę imigrantów (tych nad Wisłę nigdy nie trafiło tylu, co w ostatnich czterech latach), ile ustalić, że to Sejm, a nie Parlament Europejski, będzie rozstrzygał, kto tworzy polski naród. Podobny spór kompetencyjny, choć z pewnością niezbyt dobrze wytłumaczony przez polskie władze, dotyczy także naszego sądownictwa.
W Brukseli, ale także w Polsce, wielu uważa, że podważanie kompetencji TSUE to prosta droga do wyprowadzenia kraju z Unii – polexitu. To rozumowanie zakłada, że nie ma pośredniego rozwiązania między uznaniem nieograniczonej nadrzędności prawa europejskiego nad prawem krajowym a odrzuceniem unijnych wyroków tam, gdzie istnieje podejrzenie, że wykraczają poza zakres ustalony przez unijne traktaty.